facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 01 maj, 2016
- brak komentarzy
HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH CZĘŚĆ 2/5.

HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH

CZĘŚĆ 2/5.

1988 – 1991 „COŚ” WISI W POWIETRZU – POCZĄTEK

W 1988 roku miałem 9 lat. Po zakończeniu roku szkolnego, zbliżało się spełnienie mojego z największych, a właściwie największego, dziecięcego marzenia, jaką była całodzienna wycieczka do lasu. Grzybów w czerwcu wtedy nie było, ale moja strategia polegała na tym, żeby pokazać ojcu, że jestem już na tyle mocny kondycyjnie, iż dam radę na jesieni pojechać z nim na grzybobranie z prawdziwego zdarzenia. Ojciec, wracając z lasu z koszami pachnących, kolorowych i przeróżnych grzybów, zafascynował mnie tymi pięknościami do granic możliwości.

Opowiadał mi o grzybach, pokazywał je i wymawiał ich nazwy. Czasami robiłem mu psikusa, biorąc szpilkę i dziurawiąc jakichś owocnik, po czym, oświadczałem mu, że ten grzyb jest robaczywy. Ojciec chciał go wyrzucić, wtedy przyznawałem się, kto go podziurawił. ;)) Mając, jak większość dzieciaków, bujną wyobraźnię, myślami snułem swoje dziecięce wizje odnośnie procesu grzybobrania.

Wiedziałem już, że prawdziwki to najcenniejsze i najbardziej poszukiwane grzyby. Myślałem, że rosną one w najbardziej niedostępnych i skrywanych w tajemnicy miejscach, w samym środku lasu i trzeba po nie iść jeszcze po ciemku, żeby inni nie widzieli. ;)) W ogóle lasy wydawały mi się ogromnymi terenami, w których można tak zabłądzić, że już się nie wyjdzie.

Pod koniec czerwca, kiedy świadectwo szkolne miałem już w kieszeni, na dobre rozpoczął się sezon jagodowy. W dzień poprzedzający mój pierwszy, w pełni profesjonalny wyjazd do lasu, miałem taką adrenalinę, że chyba skoczkowie spadochronowi lub “adrenalinowcy”, skaczący na bungee nie mają. Nie mogłem zasnąć, tylko kotłowałem się z myślami, jak to jest w tym lesie i co tam zobaczę. W końcu nadszedł upragniony, wymarzony i czarujący, ciepły, czerwcowy poranek.

Spałem na dobre, ale nagle poczułem, jak ktoś lekko łapie mnie za ramię i mówi. „Paweł, trzeba wstawać”… To oczywiście był ojciec, a ja stanąłem na równe nogi, mówiąc: „tato, 10 minut i będę gotowy.” Mama sporządziła nam kanapki. Dzień wcześniej, przygotowaliśmy wszystko to, co jest niezbędne do wyprawy. Wyszliśmy z domu na przystanek tramwaju linii 0. Godzina była wczesna, gdzieś w okolicy czwartej z rana. Chyba jechaliśmy linią nocną, która miała wtedy numer 40.

Do dworca Nadodrze mieliśmy blisko, tylko 4 przystanki. Po 10 minutach, wysiedliśmy na Placu Powstańców Wielkopolskich. Po drodze, do tramwaju wsiadło kilkanaście osób z wiaderkami. Tato powiedział mi, że rozpoczął się sezon na jagody i ludzie jadą na ich zbiór. My też jechaliśmy nieco poskubać leśnych przysmaków. Gdy weszliśmy do holu dworca, ludzi było pełno, a do kasy ustawiła się spora kolejka.

Wśród tych weekendowych turystów, jeden gość odznaczał się wysokim wzrostem, bardzo miłym uśmiechem, dużym nosem i donośnym głosem. To Romek, zwany “Łabędziem”. Ksywka ta wzięła się od jego nazwiska. Był to jeden z tych wielkich grzybiarzy, których zacząłem poznawać w pierwszych latach swojego grzybiarstwa pociągowego i leśnej przygody. Ojciec znał się już z Romkiem. Zresztą nie było chyba osoby, która go wtedy nie znała. Był to niesamowicie pozytywnie nastawiony do świata człowiek. To on w 1992 roku zainicjował kult lasu wśród dojeżdżających pociągiem grzybiarzy z Wrocławia.

STARSZYZNA GRZYBIARZY – DLACZEGO WYJĄTKOWI?

W latach 1988 – 1991 poznałem zdecydowaną część grzybiarzy, dojeżdżających pociągiem na leśne wycieczki razem ze mną i moim ojcem z Wrocławia Nadodrze. Byli to ludzie z różnych środowisk, statusie społecznym, zawodzie, przeszłości i doświadczeniu życiowym. Niektórzy mieli już sędziwy wiek, przeszli przez piekło wojny i mieli wielki dystans do siebie i otaczającego ich świata. Wiele od niech dowiedziałem się i nauczyłem.

O drugą część doświadczeń, wzbogaciłem się dzięki obserwowaniu ich wszystkich, wyciąganiu wniosków i analizie całej sytuacji. Oczywiście przychodziło to stopniowo, wraz z przybywaniem mi kolejnych lat życia. Jako „młody” na początku mojej pasji grzybowej, najważniejsze dla mnie było poznanie tajemnic lasu, w tym umiejętności wyszukiwania grzybów, które za każdym razem niezwykle mnie fascynowały. Przybliżę Ci teraz, Drogi Czytelniku, sylwetki najważniejszych grzybiarzy, którzy do lasu mieli szacunek, pokorę i mówili o nim, jako o miejscu świętym.

Zdecydowanie wyróżniali się oni – godnym naśladowania – podejściem do przyrody, od reszty grzybiarzy, którzy niekoniecznie kierowali się sercem do lasu i poszanowaniem jego praw. Nie można gloryfikować wszystkich dojeżdżających ponieważ, tak jak obecnie, tak i w przeszłości, byli ludzie, którzy razili prostactwem i głupim zachowaniem. Śmiecili, darli się wniebogłosy, kopali grzyby trujące i niejadalne, czyli zachowywali się po prostu jak bydlęca dzicz. Dzisiaj w lasach, niestety dosyć często można spotkać takich bezmózgowców.

Jeden z Czytelników bloga o nicku “roto1”, po opublikowaniu pierwszej części historii grzybobrań pociągowych, napisał do mnie takie słowa: „Witaj Pawle :)). Czytałem właśnie Twoje wspominki z lat osiemdziesiątych, wyprawy bladym świtem do Twojej grzybowej Mekki-Wzgórz Twardogórskich. Ja też mam taką Mekkę, pasmo wzniesień polodowcowych zwane Górami Osówieckimi, tam się zaczęła moja pasja grzybowa i tam się pewnie kiedyś zakończy.

Moje wspomnienia z tamtych lat są nieco inne, łąki przyleśne pełne autokarów z Warszawy wyglądały jak zajezdnie MZK, tłumy ludzi z wiadrami i koszami, szum i zgiełk-Warszawa przyjechała na grzyby. Jak myśmy wchodzili do lasu, oni już wychodzili, przed co drugim autobusem siedział “rzeczoznawca” i segregował, obok na ziemi rosła kupa grzybów (czego tam nie było). Wtedy w “moim” lesie masowo rosły borowiki sosnowe, gdzie nie poszedłeś sosnowe, znalezienie szlachetnego graniczyło z cudem.

Mój rekord to ponad 500 szt., 150-200 to była normalka. Zbierałem też na macanego, wieczorem przy księżycu. Po każdym sezonie las wyglądał jak po przejściu stada słoni (zapomniałem napisać że niektórzy “grzybiarze” mieli specjalne wyposażenie-nieduże grabki). Warszawski nalot trwał kilka dobrych lat, w końcu las się zbuntował i grzyby kompletnie przestały rosnąć. Skończył się też najazd przyjezdnych. Na dojście do siebie las potrzebował ok. 20 lat. W międzyczasie trochę wycięli, ok. 400 ha się spaliło, posadzili nowy i pokazały się grzyby, ale takich jak wtedy już nigdy nie widziałem”.

W bukowińskich lasach też niestety tak bywało. Kiedyś, śp. grzybiarz Józef powiedział mi, że prędzej doczekamy armageddonu niż normalności ludzi. Uważam, że miał rację…

Ja, miałem to szczęście, że poznałem również ludzi, którzy wiedzieli czym jest las i jak bardzo unikatowy jest leśny świat. Należeli do mniejszości. Piękne było to, że pomimo wielkich różnic w wykształceniu, wykonywanym zawodzie lub – jak wyżej wspomniałem – kompletnie różnym statusie materialnym, łączyła ich wielka pasja i potrafili się ze sobą porozumieć i żyć w zgodzie. Wszyscy Ci ludzie już nie żyją.

Niektórych z nich, znałem z imienia i nazwiska, innych tylko z imienia lub pseudonimu. Nazwisk jednak nie mogę ujawnić ponieważ nie mam zgody potomków na ich opublikowanie. Zresztą nie prosiłem ich o to, bo jest to niepotrzebne. Nie znam też wszystkich adresów, żeby się do nich udać i porozmawiać w tej sprawie. Oto najważniejsi z nich:

1) JERZY K., pseudonim “Jurek” lub “Karol” – człowiek, który był absolutnym mistrzem w znajdowaniu grzybów. W okresach, w których grzybów było bardzo mało, potrafił nazbierać 15-18 kg grzybów i to tych najcenniejszych, jak prawdziwki, koźlarze, podgrzybki lub kurki. Miał fenomenalne wyczucie, jaki gatunek grzybów i gdzie w danym dniu szukać. Kiedyś pojechał na lokalne zawody w lasy milickie, nie znając kompletnie terenu. Znokautował wszystkich, nawet miejscowych, którzy chodzili po tych lasach od 40-stu lat!

Od niego nauczyłem się najwięcej w grzybowym rzemiośle. Miał niezwykłą kondycje, nikt, nie potrafił za nim nadążyć. Być może, miał taką krzepę w związku z wykonywanym zawodem, którym było brukarstwo. W poszukiwaniu grzybów, przemierzał nawet 18-20 km podczas jednego grzybobrania. Był też człowiekiem honoru. Podczas całej naszej znajomości, nigdy się na nim nie zawiodłem. Raz dane słowo, zawsze dotrzymywał. Byłby dobrym nauczycielem dla polityków. ;))

2) ROMAN Ł., pseudonim “Romek” lub “Łabędź”. Mistrz prawdziwków. Wyspecjalizował się w najszlachetniejszym gatunku grzybów i był nie do pokonania. Zmierzyć się z nim mógł tylko Jurek, który potrafił z nim wygrać w zbiorach borowików, ale z niewielką przewagą. Mówiono o nim, że „słyszy, jak prawdziwki rosną”. Był wysokiego wzrostu, miał wielkie poczucie humoru i wyróżniał się pięknym śpiewem. Operował dwoma głosami – wysokim i bardzo niskim. Przez wiele lat śpiewał w chórze w jednym z wrocławskich kościołów. Zawsze powtarzał, że las pochodzi od Boga i należy się w nim zachowywać, jak w boskiej świątyni.

3) JÓZEF M., pseudonim “Józio” lub “Klawisz”. Człowiek niezwykły, wielkiego formatu. Imponował ogromną wiedzą historyczną i wojennymi opowieściami. Miał wspaniały dar opowiadania. Jego słownictwo było po prostu zachwycające. Przeżył niemieckie, nazistowskie tortury w więzieniu na Kleczkowie we Wrocławiu, gdzie później, po roku 1945, przez wiele lat pracował tam jako klawisz (stąd pseudonim). Dzięki niemu na więziennych murach, zamontowano tabliczkę, upamiętniającą Polaków, zamordowanych przez Niemców w więziennych murach.

Widnieje tam ona do dzisiaj, od strony ul. Reymonta. Pisał książkę, która, przed jego śmiercią w 2006 roku, liczyła już ponad 700 stron. Opisywał tam niesamowite historie, między innymi ucieczkę jednego z morderców, który wstąpił po znajomości do zakonu i uciekł do USA, gdzie otrzymał święcenia i został biskupem. Jego książka obfitowała w niezwykłe, często dramatyczne i obciążające wiele – obecnie szanowanych – ludzi z Wrocławia.

Zawsze mi powtarzał, że za życia, nie opublikuje książki ponieważ media i wiele innych środowisk, nie da mu spokoju. Z tego co wiem, Jego rodzina też nie puściła w świat tej książki, prawdopodobnie z tych samych przyczyn. Będąc na emeryturze, często udzielał bezpłatnych prelekcji w szkołach na temat wojennych historii. Zawsze był ubrany w partyzancki strój moro i miał ze sobą kij, na którym wyrył nazwę Bukowina. ;)) Specjalizował się w koźlarzach pomarańczowożółtych. Kochał ten gatunek grzybów. W Bukowinie znał chyba każdą aleją brzozową, w której można było znaleźć ten gatunek grzyba.

4) CZESŁAW W., pseudonim “Czesiek” lub “Cejo”. Człowiek dusza. Dzielił się wszystkim, co miał. Niezwykle żywiołowy z wielkim poczuciem humoru i grzybiarz totalny. Podobnie, jak Jurek, raz dane słowo, zawsze dotrzymywał. Czesiek biegał za wszystkim gatunkami grzybów, ale na pierwszym miejscu stawiał zawsze prawdziwki, koźlarze, podgrzybki i maślaki. Miał też dobre wyczucie terenu.

5) HENRYK K., pseudonim “Heniu” lub “Kot”. Skończył szkołę aktorską. Pomimo dramatycznych wydarzeń w życiu (rozstanie z żoną, samobójstwo jednego z synów i alkoholizm drugiego), był pełen energii, życzliwości i optymizmu. Miał wyjątkowe poczucie humoru. Grał w wielu filmach jako statysta. Po grzybobraniu, często chodził do nieistniejącej już knajpy w Bukowinie o nazwie „Borowik” na – jak to określał – „komunię”.

Na początku nie wiedziałem, o co chodzi z tą komunią. Później Kot wyjaśnił, że „komunia” to nic innego jak lampka wina. Lub dwie. ;)) Heniu specjalizował się w podgrzybkach. Stare, sosnowe bory to był jego żywioł. Nie zależało mu tak na innych gatunkach grzybów, jak właśnie na podgrzybkach. Dzięki dobrej znajomości terenu, zbierał ich wielkie ilości. Chociaż w tamtych czasach, bukowińskie wysypy podgrzybków były ogromne i nawet ludzie nie znający terenu, pusto nie wracali. W miarę postępującej jesieni, z podgrzybków, „przerzucał” się na opieńki. Także uwielbiał ten gatunek grzybów.

6) MARIAN, pseudonim “Manuś” lub “Słowianin”. Ta druga ksywka wzięła się zapewne od miejsca, w którym mieszkał ponieważ była to ulica Słowiańska, naprzeciw zajezdni tramwajowej. Także grzybiarz totalny. Specjalizował się w podgrzybkach i koźlarzach pomarańczowych. Przed Bukowiną, jako jeden z pierwszych grzybiarzy z naszej paczki, stawał przed drzwiami i gdyby mógł, to popchałby pociąg, żeby szybciej znaleźć się w lesie. ;)) Niecierpliwił się na maksa.

Często jeździł też dwie stacje za Bukowiną, tj. do Pawłowa. Przeważają tam lasy sosnowe, wręcz „dywanowe”, czyli łatwe i przyjemne do chodzenia. Marian czuł się tam lepiej niż ryba w wodzie. Był też wielkim specjalistą w wytwarzaniu wina własnej roboty. Miał patent na wino z tarniny i dzikiej róży. Kiedy w 1997 roku, po południu w dniu 12 lipca, wielka powódź zaczęła zalewać Kleczków i okolice dworca Nadodrze, Marian poprosił mnie, abym pomógł mu przenieść trzy pięćdziesięcio-litrowe butle z winem do sąsiada na trzecie piętro. Kiedy wino było już bezpieczne, Marian z rozbrajającym uśmiechem powiedział: „Mogę spokojnie spać. Resztę może zalać”. ;))

7) JÓZEF, pseudonim “Ścigany” lub “Szybkobieżny”. Był to ojciec mojego kolegi z podstawówki. Mieszkał bardzo blisko mnie (odległość jednego przystanku tramwajowego). Również grzybiarz absolutny. Koźlarze pomarańczowożółte, prawdziwki podgrzybki i kurki to główne cele jego grzybowych poszukiwań. Jeździł też na jagody i często wracał razem z nami, tj. ze mną i moim ojcem, ostatnim pociągiem. Kiedyś spotkaliśmy go w lesie. Było to w 1993 roku. Wialiśmy wcześniej z lasu, po godz. 18-tej, ponieważ nad Bukowinę nadciągała potężna burza.

Nie zdążyliśmy dojść do stacji, ale schowaliśmy się w domu Pana Andrzejczaka, który jest położony na skraju lasu. Był to pszczelarz, mający imponującą, liczącą ponad 120 uli pasiekę. Często kupowaliśmy u niego miód. Ścigany był znany z tego, że upominał innych grzybiarzy, którzy nie kierowali się takimi wartościami co my, żeby nie śmiecili w lesie. Często się przez to narażał, ale – na szczęście – nic mu się nie stało. Podobnie jak Manuś, robił wspaniałe wino. Po wielu latach, zdradził nam tajemnicę, że wyjątkowy smak wina zawdzięcza swojej żonie, która ma wielką smykałkę do wytwarzania tego trunku. ;))

8) IRENA, pseudonim “Irka”. Jedyna kobieta w naszej paczce, uczestnicząca w uroczystej przysiędze, o której będzie niżej. Grzybiara jakich mało. Chociaż należała do naszej bukowińskiej paczki, częściej jeździła do Grabowna Wielkiego, gdzie w tamtejszych lasach, zbierała ponadprzeciętne ilości kurek. Była też zapaloną zbieraczką jagód. Zawsze pogodna, życzliwa i z serdecznością witała innych, chociaż życie bardzo ją doświadczyło. W ostatnich latach, zmagała się z ciężką chorobą, z którą ostatecznie przegrała w 2012 roku.

9) MARIAN, pseudonim “Jagiellończyk”, ponieważ mieszkał na ul. Jagiellończyka. Człowiek, tryskający wręcz poczuciem humoru. Miał wielką wiedzą z zakresu botaniki. Studiował ją amatorsko. Często jeździł do lasu ze swoją żoną, która na początku sceptycznie podchodził do „sekty” grzybowej, ale ostatecznie, wciągnęła się w nią na dobre. ;)) Jagiellończyk poszukiwał przede wszystkim podgrzybków, koźlarzy i rydzów. Te ostatnie, potrafił nazbierać nawet wtedy, gdy inni, zapaleni grzybiarze, nie mieli ich w swoim zbiorze.

Był też mistrzem tzw. konduktorskiej „ściemy”. ;)) Dwa razy, trafiała się taka sytuacja, że z powodu dużej kolejki do kasy biletowej nie zdołał kupić biletu. Podczas kontroli w pociągu, poprosił konduktora na bok i przez ok. dwie minuty mówił mu coś, że ten, odstępował zarówno od wypisania mu biletu, jak i wlepienia kary. Na nasze pytanie, co takiego „naściemniał”, odpowiadał, że nie może ujawnić, bo wszyscy tak będą robić. ;))

10) JASIU z Oleśnicy, pseudonim “Jasiu”. Były kolejarz, mistrz poszukiwania koźlarzy pomarańczowożółtych, podgrzybków i maślaków. Wielki kumpel Romka Łabędzia i prawie o połowę niższy od niego. Jak razem szli do lasu to mówiono na nich Flip i Flap lub Don Kichot i Sancho Pansa. ;))

Jasiu, zajmował nam miejsca w przedziale, w czasach, kiedy mieliśmy wielki tłok w pociągach do lasu. Przyjeżdżaliśmy z Wrocławia do Oleśnicy i przesiadaliśmy się do pociągu, który jechał do Ostrowa Wielkopolskiego. Jasiu już siedział w tym drugim i trzymał dla nas miejsce. Oczywiście humor dopisywał mu non stop. Na koźlarze mówił „koślągi”.

To tak zwana pierwsza dziesiątka, a właściwie dwunastka, bo należy jeszcze zaliczyć do tej paczki mojego ojca – pierwszego nauczyciela i mnie. Wśród tej grzybowej Braci, było jeszcze co najmniej kilkanaście osób, o których należałoby napisać nieco więcej, ale oni, dołączyli do nas nieco później, a w tym miejscu, moim celem jest przedstawienie pierwotnego składu, który pewnego, wrześniowego dnia w 1992 roku, złożył uroczystą przysięgę i zainicjował Bukowiński Kult Lasu

SKLEP U MIETKA. TAK NARODZIŁ SIĘ BUKOWIŃSKI KULT LASU WROCŁAWSKICH GRZYBIARZY

Rok 1992 był w mojej leśnej przygodzie niezwykły i przełomowy. Mieliśmy wtedy upalne lato i wielką suszę w lasach. Dwa ogromne pożary drzewostanu, przetoczyły się podczas letnich miesięcy przez Polskę. Pierwszy to pożar 4. tys. hektarów w Puszczy Noteckiej, drugim był największy pożar w europejskich lasach, co najmniej od 25 lat, który trawił lasy w Kuźni Raciborskiej. Spłonęło wówczas 10. tys. hektarów lasów.

Wrzesień rozpoczął się również sucho, przynajmniej w Bukowinie i okolicznych lasach. Z tego, co pamiętam to lasy zielonogórskie, otrzymały znacznie większą porcję opadów, ponieważ przechodził nad tymi terenami front atmosferyczny z ciągłymi opadami deszczu, które zainicjowały tam jesienny wysyp grzybów. 23 września po raz pierwszy w życiu stanąłem w zielonogórskich lasach na grzybobraniu w miejscowości Budachów. Opis tego wydarzenia, wymaga odrębnego wpisu. Było to jednak dla mnie wyjątkowe wydarzenie.

W Bukowinie, sezon grzybowy we wrześniu 1992 roku był bardzo słaby. Ludzie jednak nakręcali się wielkimi ilościami grzybów na wrocławskiej Hali Targowej, które sprzedawano na straganach i hurtowo w weekend, wyruszyli do podwrocławskich lasów. Tylko, że grzyby te, przywożono z zupełnie innych regionów. Cała nasza paczka też jechała, chociaż wiedzieliśmy, że grzybów jest mało. Jednak samo grzybobranie nie było dla nas wyłącznym celem.

Najważniejsza była możliwość oderwania się po całym tygodniu i pochodzenia w lesie. Obecnie, duża część ludzi, która uważają się za miłośników i pasjonatów przyrody, tak naprawdę patrzy tylko przez pryzmat kosztów paliwa i jak nie załadują całego bagażnika grzybami to twierdzi, że szkoda było jechać…

Była druga sobota miesiąca, 12 września 1992 roku. Wielu grzybiarzy, przychodziło do sklepu, znajdującego się w Bukowinie Sycowskiej pod numerem 36A. Jest to klasyczny, spożywczy sklepik wiejski, w którym można kupić pieczywo, wędliny, sery, napoje, itp. (sklepik został zamknięty z końcem 2017 roku) Grzybiarze, w większości kupowali tam piwo i coś do przekąszenia w drodze powrotnej. Z tyłu sklepu, znajduje się niewielki ogródek z drewnianym ławkami, dzięki czemu można sobie posiedzieć i odpocząć.

Tam zbierała się nasza paczka z powrotu z lasu. Wspomnianego dnia, na ławkach, siedziała paczka w kompletnym, czyli wyżej wymienionym składzie. Toczył się dyskusja o miejscach, w których można nazbierać grzybów. Jurek powiedział, że lada tydzień, będzie wysyp za Zieloną Górą bo tam, ostatnio, bardzo mocno padał deszcz. Grzybiarze rozmawiali i dyskutowali, gdzie by tu ewentualnie pojechać, żeby chociaż na Święta grzybów nazbierać.

Humor i dobry nastrój dopisywał chyba wszystkim. Romek dużo rozmawiał z gospodarzem i właścicielem sklepu – Panem Mietkiem. Znali się jak łyse konie ponieważ Romek przez wiele lat był mieszkańcem Bukowiny. Później, sprzedał dom księdzu i wraz z małżonką, przeprowadził się do Wrocławia.

Do odjazdu pociągu było jeszcze bardzo dużo czasu, ok. 2 godzin. Romek, często lubił być w centrum dyskusji, zawsze miał dużo do powiedzenia. O grzybach opowiadał niesamowicie. W tym wyjątkowym dniu, zaczął wspominać swoją przygodę z lasem, która zaczęła się u niego już w wieku trzech lat. A, że chłop miał dar opowiadania, słuchaliśmy go pełną gębą. Po dobrych kilkunastu minutach, wstał i powiedział, że ludzie coraz częściej zapominają czym jest las, że nagminnie gwałcą jego prawa poprzez zaśmiecanie, wandalizm, bezsensowne niszczenie i grabienie.

Wtedy to powiedział mniej więcej takie słowa: „Jak mi Bóg świadkiem i Panem, dajmy innym przykład swoim poczynaniem. Dla wspólnego dobra. Las od Stwórcy pochodzi i złe zachowanie się w nim nie godzi. Szanujmy go i kochajmy. Śmieci w nim nie wyrzucajmy, barbarzyńców napominajmy, nie niszczmy jego czeluści i nie zadawajcie mu bólu. Las wam to wynagrodzi po tysiąckrotnie. Abyśmy wierność przysiędze dotrzymali, spotkajmy się tu co roku – w maju i w listopadzie – kiedy wiosną las przywitacie, a w jesiennej, listopadowej słocie pożegnacie. Wstańcie zatem jak na rycerskiej przysiędze i powtórzcie za mną. Przysięgam!”

Wszyscy byli mową Romka niezwykle poruszeni i zgodnie wstali, powtarzając za nim: „Przysięgam”. Wtedy Józef „Józio lub Klawisz” wstał i powiedział, że przypomina mu się sytuacja, kiedy walczył jako partyzant po lasach z Niemcami. Jego oddział, składający się z kilkudziesięciu osób złożył przysięgę, w której zadeklarowano, że każdy złapany towarzysz, dochowa tajemnicy i prędzej zginie niż wyda resztę oddziału.

Bukowińska przysięga była wstępem do uroczystości, którą w tajemnicy przygotował Romek z gospodarzem Mietkiem. Z zaplecza, przyniesiono wyśmienite kanapki z wędlinami, serem, gorący rosół oraz bigos. Cale jedzenie było własnej, wiejskiej roboty. Do dzisiaj pamiętam niepowtarzalny smak bukowińskich potraw. Po jedzeniu, symbolicznie, poczęstowano nas swojskim winem. Ojciec pozwolił mi na spróbowanie wina, chociaż miałem wówczas 13 lat. Bardzo mu za to dziękowałem bo podskórnie czułem, że jestem świadkiem czegoś niezwykłego i niesamowitego.

I tak już miało być przez następne kilkanaście lat. O najlepszych latach wrocławskiej paczce grzybiarzy, złączonych Bukowińskim Kultem Lasu, będzie w części trzeciej. Rok 1992 był niezwykły jeszcze pod innym względem. Wpadłem na pomysł, aby zbierać wszystkie bilety PKP z wycieczek. Ich imponującą kolekcję pokażę w części piątej.

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.