facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 18 gru, 2018
- brak komentarzy
Podsumowanie sezonu grzybowego w gminie Międzybórz. Część 2: WRZESIEŃ-LISTOPAD 2018.

Podsumowanie sezonu grzybowego w gminie Międzybórz.

Część 2: WRZESIEŃ-LISTOPAD 2018.

Druga i najbardziej oczekiwana część podsumowania sezonu grzybowego obejmuje miesiące wrzesień-listopad. Niektórzy Czytelnicy stwierdzili, że w tej części to będzie bardzo grzybowo, koszykowo i kapeluszowo. Podsumowanie dotyczy jednak wyłącznie ukochanej gminy Międzybórz, w której to sezon grzybowy był… No właśnie, był – mówiąc ogólnie słaby. Ale po kolei. 

WRZESIEŃ

Wielkie oczekiwania i wielkie emocje, ale też duży niepokój. Na początku września, wśliznął się nam od południa front z opadami deszczu, które jednak dały grzybowy efekt głównie w górskiej części Dolnego Śląska, objawiając się spóźnionym, letnim wysypem grzybów. Patrząc na miesięczne podsumowanie to mogłoby się wydawać, że z opadami nawet nie było tragicznie, ale stwierdzenie to też wymaga rozwinięcia.

Przede wszystkim po wielu tygodniach przewlekłego niedoboru opadów, kilkugodzinny deszcz spłynął jak po “kaczce”. Pisząc bardziej zrozumiale – po tak długim okresie posuchy, opady te nie były w stanie pobudzić świata grzybów w gminie Międzybórz.

Kolejne dni września mijały w ciepłej, suchej i słonecznej pogodzie. Codziennie wypatrywałem atlantyckich niżów lub mocno uwodnionych frontów z południa, ale pogoda “zacięła” się i nie myślała o sprawieniu niespodzianki i radości grzybiarzom.

Połowa września i nadal mizerota opadowa. Było już pewne, że nawet w przypadku przejścia porządnych deszczy, grzyby potrzebują około 3. tygodni na rozwój i tym samym w połowie miesiąca września, można było na pewniaka stwierdzić, że masowego wysypu grzybów w tym miesiącu nie będzie.

Jedynie pojawiła się szansa na tzw. “wypryski” ze szczątkowych, ale jednak opadów, oraz z opadów “poziomych”, jak mgły i rosa. Poza tym pora roku – jesień, zawsze jakiegoś owocnika gdzieś może wykluć, nawet podczas tak suchych warunków.

Najmocniejsza fala opadów przeszła pomiędzy 23. a 24. dobą września. Pojawił się umiarkowany optymizm, że jeżeli jeszcze dopada i nie przyjdą mrozy, to grzyby powinny pojawić się w październiku. Jednak dla września nie było już ratunku i został on skazany przez panią pogodą na stratę. Tym samym zapisał się on jako grzybowy nędzarz, który po stronie grzybowych aktywów może wpisać termin “bieda”.

A tak to wyglądało w lesie. Pogoda ciężko pracowała w tym roku, żeby ze ściółki zrobiło się siano i popiół, którym nawet osioł by pogardził. Na bardziej nasłonecznionych miejscach, jagodniki wyglądały identycznie, jak w 2015 roku. Czyli spopielone w całości.

Ziemia twardością przypominała beton, a pola kukurydzy, zamieniły się pola kikutów kukurydzy. Wszystko wyschło, a mi na te widoki, również w gardle zasychało. Parszywa ta susza, przewlekła i ciągnąca się jak największa w fabryce słodyczy krówka “mordoklejka”.

Łąki, pola i lasy z sianem w roli głównej. Zamiast soczystej trawy, szorstkie jak papier ścierny, wysuszone badyle i badylki. Do diaska z tym wszystkim. Nie tak to miało wyglądać. Wielkie, wrześniowe plany na grzybobrania i wielka klapa.

Jedne z pamiątek po wściekliźnie suszy. Po lewej – kompletnie wysuszona trawa na skraju lasu (ani jednego, zielonego źdźbła!), po prawej, wysychające, “konające” bagienko, które normalnie jest 20 razy większe.

“Bukowianin” w tej suszy jakoś dawał radę, chociaż i jemu chciało się cholernie pić, a Pan “łysy” spoglądał sobie z bezchmurnego nieba na moje grzybowe zwątpienie, przygnębienie i niemoc. Lipa kwitła w maju i w czerwcu, a ta grzybowa – cały czas.

W środku lasu nie było widać aż takiej skali dramatu suszy, której doświadczyła gmina Międzybórz w tym roku. Drzewa z runem i podszytem trzymały resztki wilgoci, chociaż i tu było przeraźliwie sucho.

Las urzekał letnią pogodą, chociaż ja wolałbym we wrześniu zasuwać w kaloszach, ciepłej kurtce, z koszykiem wypełnionym prawdziwkami po pałąk. Tak bywało, ale nie w tym roku.

Trzeba było zatem cieszyć się lasem. Wbrew niektórym “grzybiarzom”, którzy raportowali, że “szkoda było jechać”, “strata czasu”, itp., ja nigdy nie napiszę, że jakakolwiek wycieczka do lasu była “stratą czasu”.

Czy rzeczywiście tylko grzyby mogą sprawić, że wycieczkę do lasu można uznać za udaną? Owszem, też chciałbym, aby grzyby pojawiły się w swoim czasie. Ale natura uczy cierpliwości, szacunku i przyjmowania z pokorą ofertę każdego sezonu.

Jeden sezon jest obfity, drugi średni, jeszcze inny bardzo słaby. Trzeba to przyjąć i podziękować Matce Naturze, bez względu na jej hojność ponieważ sam fakt obcowania i zanurzenia się w lesie jest ogromną wartością. Otrzymujemy od niego moc wrażeń duchowych, wzrokowych, smakowych oraz wszelkiego piękna w hurtowych ilościach.

Zresztą niech przemówią powyższe i poniższe fotografie na poparcie moich słów. Czy tylko dla takich widoków nie warto powłóczyć się po lesie? Często mam tak, że chodzę po nim jak natchniony, niesiony jakąś wewnętrzną energią lasu, dostrajającą moje myśli i zmysły do rytmu bicia leśnego serca.

Poza tym, wrześniowe Słońce nie jest już tak intensywne, ostre i gorące jak lipcowe czy sierpniowe. To też daje większy komfort (przede wszystkim termiczny) wycieczki.

Las to jedna wielka tajemnica i magia. Nawet ten czysty, uporządkowany i urządzony przez leśników las gospodarczy, kiedy zaczyna swój “taniec tajemnic” jawi mi się jako nieokiełznany, ziejący nieuchwytnym pięknem i baśniowym wyglądem.

Pod koniec września, dni bardzo szybko się skracają. Słońce wędruje coraz niżej nad horyzontem, roztaczając nad lasami macki poświaty swoich promieni, które “pompują” jedne z najpiękniejszych, leśnych scenerii w ciągu roku.

Temu nie można się oprzeć. Stąd czerpię energię i siłę. Jeszcze lepiej to działa, gdy usiądzie się na dłuższą chwilę i pomału ogląda te cuda. Wtedy człowiek – chociaż z ekwipunkiem za kilkaset złotych maksymalnie, czuje się jak wielki bogacz. W takich momentach, otrzymujemy prawdziwe bogactwo duchowe, warte więcej niż kilkunasto-cyfrowy stan konta bankowego.

W połowie września, wybrałem się na rekonesans po bukowińskich lasach. Jeden, jedyny prawdziwek w średnim rozmiarze, rósł na środku leśnej drogi w mchu. Był zdrowy. Poza nim, ani jednego więcej przez 15 kilometrów.

Bardzo nieliczne grzyby, jakie znalazłem to m.in. muchomor czerwony i – wyglądający bardzo nie-krowiakowo krowiak, a obecnie – ponurnik aksamitny.

Na jednej łące trafiłem na kilka podsuszonych kani w stanie tuż przed-agonalnym. Były tak miękkie, że dostały medal za trwanie w pozycji pionowej. Pozostały na swoim miejscu.

Inaczej zarysowała się sytuacja grzybowa w ostatnim dniu września, kiedy to również wybrałem się na całodzienny rekonesans i poszukiwanie śladów życia grzybowego na “pustyni”.

Tym razem trafiłem na miejsce z pięknymi i przeważnie młodymi kaniami, które – bez żadnych “ale”, nadawały się do zbioru. Było to takie punktowe zrehabilitowanie się grzybów za wrześniowe bezgrzybie.

Oczywiście ostatnia i najbardziej grzybna runda poszukiwań rozegrała się w czasie, kiedy powinienem już raczej kierować się na stację do pociągu. Im bliżej końca wycieczki, tym lepiej było z grzybami. Jak na te warunki.

Trzeba było szybko oblecieć miejscówkę i popstrykać zdjęcia, żeby udokumentować trzydziesto-wrześniowe życie grzybowe. Jak te kanie mnie ucieszyły to nie muszę pisać. To była jak wygrana w totka.

Na dokładkę kilka koźlarzy czerwonych, maślaków zwyczajnych i muchomorek. Koźlarze wyrosły w dole byłego wyrobiska pożwirowego, od strony chłodniejszej – północnej. Na drugim “stoku” było wszystko wysuszone na wiór. Grzyby wyraźnie “szukały” miejsc z odrobiną wilgoci.

Inne, nieliczne twory grzybowego świata intrygowały mnie tym bardziej, że nawet zielony mech był tak wysuszony, że rozcierając go w ręce, sypał się kurz i wiór. Zastanawiałem się, z czego one się “napiły”?

Nawet nieliczne gołąbki można było znaleźć. Kto by pomyślał? W normalnym sezonie, młode kanie przeważnie zostawiam aby urosły. W grzybowej biedzie, żadnej nie przepuściłem.

Początek grzybobrania i zupełnie pusty koszyk w bardzo dobrej miejscówce prawdziwkowej. Za kilka godzin, coś się jednak nazbierało. Ale trzeba było wykazać się determinacją, znajomością terenu i mieć szczęście, chociaż w moim przypadku sprawa wyglądała nieco inaczej.

Po prostu po trzech godzinach chodzenia z pustym koszykiem, wrzuciłem na kompletny luz i bardziej rozglądałem się za leśnymi przysmakami w postaci zdziczałych jabłek, niż za grzybami. Jabłka te były przepyszne.

Stworzyłem też kilka, spontanicznych kompozycji leśnych, wśród których była imitacja grzybów w postaci żołędzi dębów czerwonych.

Latały jeszcze motyle i – ku mojemu zaskoczeniu – nawet trafiały się oczka wodne z wodą. Ich poziom był jednak o wiele niższy niż normalnie.

Trzydziesto-wrześniowa wycieczka zbliżała się do końca. Grzybów – jak na tak okropne bezgrzybie i posuchę – miałem całkiem sporo, prawie 3/4 średniej wielkości koszyka, gdzie 85% zawartości zbioru stanowiły kanie.

Zdałem sobie sprawę, że oto nadchodzi ostatnia szansa na grzyby w tym roku. Jeżeli październik zawiedzie to grzybów już nie będzie.

Czas września minął. Ostatni wieczór, ostatni zmierzch. Przyroda i las przygotowały się na wejście w stan października. Wrzesień 2018 roku w gminie Międzybórz przeszedł do historii z suszą i bezgrzybiem w roli głównej.

Podsumowując grzybowo miesiąc wrzesień 2018 roku w gminie Międzybórz należy stwierdzić, że zapisał się on jako jeden z najgorszych w historii. Przewlekły brak większych opadów i wielomiesięczna susza oraz wysokie temperatury nie pozwoliły na zawiązanie się owocników grzybów i ich masowy, jesienny wysyp. Po 2015 i 2016 roku, to kolejny wrzesień na tych terenach, który nie darzył grzybami. Do regularnych zaburzeń w masowym pojawieniu się grzybów, w miesiącu wrześniu, dochodzi w gminie Międzybórz niepokojąco coraz częściej.

PAŹDZIERNIK

Po bardzo suchym i bezgrzybnym wrześniu, cała grzybowa nadzieja została w październiku. Pogoda bardziej przypominała ciepłe i niestety nadal suche oblicze np. maja, niż rześką i grzybową jesień. Początek października był w gminie Międzybórz beznadziejny grzybowo. Po wrześniowych “wypryskach” grzybów nie było śladu. Za to zrobiło się sucho, bardzo ciepło i słonecznie. Czyli tak, jak z małymi przerwami od kwietnia w tym roku.

Chociaż opady w miesiącu październiku w ostatecznym rozrachunku były mniej więcej w normie, to ich największa ilość spadła w drugiej połowie miesiąca. Pierwsza połowa października to całkowita dominacja bezchmurnej, bardzo ciepłej i suchej, polskiej złotej jesieni.

Nadzieja na opady pojawiła się już na początku miesiąca, ale ostatecznie doszło jedynie do skropienia powierzchni, jakby na złość grzybiarzom. Często mówię o takich “opadach” jak o kpinie ze strony pogody. Bo czy opady rzędu kilku milimetrów na grunt, zmagający się od początku roku z ich ogromnym niedoborem nie jest kpiną?

Takich faz z opadową kpiną było w październiku kilka. Litr wody na kilometr kwadratowy… Panie pogodynki za to cieszyły się, że mamy w tym roku pogodę podobną do tej, jaka panuje na południu Europy. Nie muszę chyba pisać, że takie wypowiedzi wkurzały jeszcze bardziej Grzybową Brać. ;))

Po drugiej połowie miesiąca, ponownie mieliśmy do czynienia ze skropieniem, czyli kpiną opadową. Ale w tym czasie, w lasach wydarzyło się coś niezwykłego, o czym będzie niżej.

Więcej popadało między 23. a 24. października, ale do stanu idealnego nawodnienia było bardzo daleko. Niemniej zbliżał się listopad i “szalone lato” w końcu musiało ustąpić.

Pod koniec października padało prawie codziennie, jednakże nadal przeważały opady z kategorii “kpiny”, czyli “skropienia”.

Większe opady przeszły jeszcze między 28. a 29. październikiem. W tym czasie wysyp grzybów (przede wszystkim podgrzybków) w gminie Międzybórz już się kończył.

Po pierwszym tygodniu października było wiadomo, że na większe opady nie mamy co liczyć i wszystko rozegra się w lesie, jeżeli chodzi o grzyby, na podstawie tego, co napadało w dniach 23-24 września.

Jedną z wycieczek zaplanowałem w dniu 6. października. Pojechałem wówczas na długi rekonesans ze znajomymi – Krzyśkiem i Leszkiem. Wycieczka była wspaniała i miała przede wszystkim charakter dendrologiczny.

Natomiast, jeżeli chodzi o grzyby, mogłem moim kolegom zaproponować jedynie spacer po pięknych borach sosnowych i opowieści o tym, jakie to tam bywały wysypy.

Niemniej, dosłownie kilka dni po naszym grzybowym rekonesansie, wreszcie pojawiły się optymistyczne doniesienia o grzybach. Wydaje się, że na następny weekend – tj. 13/14 października, przypadł maksymalny wysyp podgrzybków w tym sezonie w gminie Międzybórz. Pomimo skrajnie suchej i ciepłej pogody, podgrzybki zaskoczyły swoją ilością i jakością.

Ja niestety nie mogłem w ten wyjątkowy weekend być w lesie, ale wielu znajomych raportowało mi o świetnych zbiorach młodych, czarnych łebków. Był to wysyp mimo wszystko bardziej punktowy niż całościowy. Niemniej, trafienie na dobry grzybowo punkt, skutkowało wyniesieniem kilkudziesięciu, a nawet kilkuset, młodziutkich podgrzybków z niewielkiego nawet obszaru.

Ja nazbierałem swoje tuż po połowie października, gdzie znalazłem też ładnego prawdziwka i kilka innych gatunków grzybów, w tym koźlarze szare i nieliczne opieńki.

Pojawiły się też inne grzyby, w tym muchomory czerwone i maślanki wiązkowe. Jednak grzybiarze skupili się przede wszystkim na podgrzybkach, bo tylko ten gatunek w gminie Międzybórz, masowo pojawił się podczas minionego sezonu.

I to był największy fenomen tego sezonu. Podgrzybki, pomimo znacznego niedoboru opadów i przy bardzo ciepłej, czy wręcz gorącej, jak na październik pogodzie, masowo wykluły swoje owocniki.

Trzeba też wyraźnie podkreślić, że wysyp ten był nieregularny, często nieprzewidywalny i miał on swoją zróżnicowaną intensywność i to często w obrębie tego samego leśnictwa. Ogromną zaletą podgrzybkowego wysypu była zdrowotność grzybów. Ani robaki, ani skoczogonki, ani też ślimaki nie atakowały grzybów. I to był chyba jedyny pozytywny wpływ na grzyby suchej pogody.

Na drugim biegunie grzybowego szaleństwa, czyli w opozycji do masowego pojawu podgrzybków, można zaliczyć praktycznie wszystkie inne gatunki grzybów. Jedynie pojawiło się trochę czubajek kani, czubajek gwiaździstych, koźlarzy o szarych odmianach kapeluszy i maślaków zwyczajnych.

Prawdziwków było jak na lekarstwo, a nawet mniej. To samo z koźlarzami czerwonymi i pomarańczowożółtymi. To chyba pierwszy sezon w życiu, gdzie przez cały jego okres nie znalazłem kurek. Słabo było z opieńkami, gąskami liściowatymi i zielonkami.

Także fatalnie miała się sprawa z maślakami sitarzami i pstrymi, nazywanymi humorystycznie hubanami. Nie było też piaskowców, rydzów, siedzuni sosnowych i wielu innych, cennych gatunków grzybów. Nawet gatunki niejadalne i trujące, pojawiły się w znacznie mniejszej ilości niż podczas normalnej hydrologicznie jesieni.

Za to w połowie października nadal można było się “cieszyć” ciepłą, suchą i pogodną aurą. Wysyp podgrzybków trwał mniej więcej dwa tygodnie i – jak już wspomniałem – był nieregularny w poszczególnych leśnictwach gminy Międzybórz. Stąd i duża subiektywność mojej oceny, ale przypuszczam, że odczucia rasowych grzybiarzy z tych terenów są podobne.

Podobnie, jak w 2015 roku, wiele obszarów leśnych było praktycznie pozbawionych życia grzybowego. Niemniej, jak ktoś dobrze pobiegał za podgrzybkami przez dwa tygodnie wysypu to z pewnością narobił zapasów suszu i marynaty.

W połowie października, można było na sto procent wyrokować, że to jest maksimum możliwości grzybowych w gminie Międzybórz w 2018 roku. Kto teraz nie wykorzysta szansy na zbiory grzybów, ten będzie musiał kupić pieczarki i boczniaki w warzywniaku, bo drugiej szansy w tym sezonie już nie będzie.

Jesień rozpanoszyła się swoimi kolorami na dobre, a ja – poza podgrzybkami, “zbierałem” co bardziej urokliwe i urzekające chwile z życia jesiennego lasu.

Chociaż wysyp podgrzybków był ratunkiem dla grzybiarzy i ich honoru, mi pozostał spory niedosyt z powodu braku jesiennego wysypu prawdziwków. Ale i na nie przyjdzie czas. Nie w tym to w następnym sezonie. ;))

Ciekawostką, podobnie jak w 2015 roku był też fakt, że przez cały okres jesiennej części sezonu, nie ubrałem do lasu ani razu gumowców z powodu bardzo suchych warunków. Nawet o rosę było trudno.

Ostatnie momenty i kadry z październikowych wycieczek. “Postrach” Bukowiny, czyli czarny kundel przy bukowińskiej chlewni, który wszedł po schodach celem zwiększenia grozy swojej sylwetki i poruszone zdjęcie pociągu na stacji. ;))

Bukowiński zachód Słońca (bezcenny i niepowtarzalny!) oraz jesienne wybarwienie liści młodych buków zwyczajnych.

Emocje grzybowe opadały wraz z kończącym się wysypem podgrzybków i napierającą jesienią, której barwy – jak co roku – zrobiły SHOW na najwyższym, jesienno-leśnym poziomie. Las przygotował się na wejście listopada…

Podsumowując grzybowo miesiąc październik 2018 roku w gminie Międzybórz należy stwierdzić, że był to najlepszy w ciągu całego sezonu miesiąc na grzyby, przy czym okres największej grzybności przypadł mniej więcej pomiędzy 10. a 24. dniem października. Przed 10. było jeszcze bardzo słabo z grzybami, a po 24 mieliśmy stan wygaszania (dogorywania) wysypu. Całą robotę wykonał jeden gatunek – podgrzybek brunatny. Bez niego, październik byłby podobnie kiepski grzybowo jak wrzesień.

LISTOPAD

Często wśród grzybiarzy pojawia się tzw. “iluzja grzybowo-listopadowa”. Wystarczy trochę opadów i kilka ciepłych dni, a grzybiarze często “nakręcają” się, że jeszcze może być dobrze z grzybami. Takie teorie nie biorą się z kapelusza. Wszak nie raz w listopadzie, szczególnie w pierwszych dwóch tygodniach, kosiło się grzyby w sporych ilościach. Niestety, w tym roku na iluzji się skończyło. Pomimo sprzyjającej przez połowę miesiąca pogody, grzybnia nie dała masowego wysypu żadnego, pospolicie zbieranego gatunku grzybów.

A i sam listopad nie popisał się pod względem opadów, których było w gminie Międzybórz zaledwie około 50% wobec normy z lat 1971-2000. Zresztą w całym kraju był to cienki opadowo miesiąc.

Bardziej znaczące opady miały miejsce na początku miesiąca, tj. 2. i 3. listopada, chociaż tym razem najwięcej napadało w Kotlinie Kłodzkiej i na Przedgórzu Sudeckim.

Więcej opadów odnotowano też w połowie miesiąca, ale głównie na północy kraju. Reszta Polski została “skropiona”.

“Skropienie” miało też miejsce po połowie listopada, ale było to już kompletnie obojętne grzybowo. Był to czas końca sezonu i jego wstępnego podsumowania, tzw. “surowy bilans sezonu”. ;))

Oficjalnie zakończyłem sezon 2018 roku w dniu 17. listopada, kiedy to las urządził mi arcy-wyśmienity spektakl pomiędzy kończącą się złotą odmianą jesieni a przejściem w stan zimowej szarości.

Dla tej wycieczki poświęciłem odrębny wpis, ale widoki, które lasy i generalnie tereny Wzgórz Twardogórskich roztaczały przede mną, zasługują jeszcze na pokazanie dodatkowej porcji zdjęć i opis.

Makro wrażeń w mikro obrazach. Harmonia i dostojeństwo. Spokój, i duchowa uczta. Ile razy tego doświadczam i jak pojemną mam duszę, że ciągle mi mało takich widoków?

Las to najwspanialszy narkotyk natury. Uzależnia na całe życie i jest zupełnie nieszkodliwy. Co więcej – jest bardzo pożyteczny dla człowieka, dla jego zdrowia i stanu ducha.

Wszystkie ścieżki, którymi chodzę co roku, co roku są inne. Te same, a jednak inne. Czy ktoś mi to wytłumaczy, dlaczego tak jest? Dlaczego zawsze odkrywam w nich coś nowego?

Olśnienie nad ranem. Tylko tak mogę w prostych słowach ubrać te widoki. Nie mam słów, nie mam zdań, aby wyrazić to, co czuję. Mogę tylko nieporadnie próbować opisać…

Każda jesień coś kończy. Trzeba zajrzeć w głąb swojej duszy i zastanowić się nad przemijaniem, wartościami i tym, co w życiu jest ważne, ważniejsze i najważniejsze. Spojrzeć w głąb siebie, wymaga odwagi i pokory.

Na leśnym cmentarzysku, u stóp starych drzew, tkwi tajemnica wiecznego obiegu materii w przyrodzie i pewnie też tajemnica nieśmiertelności, której człowiek nie może zrozumieć.

Wczoraj zielony i żywy, dzisiaj wyschnięty i martwy. Leśny liść. Tysiące, dziesiątki tysięcy takich liści. To wszystko ma swój głębszy sens, który czuje intuicja, chociaż nie pozwala tego ubrać w odpowiednie słowa.

Kształty, kolory, wielkość, zapach liści. To wszystko coś oznacza i ma jakieś znaczenie. Martwe liście nie oznaczają martwoty miejsca w którym leżą.

Pod nimi skrywa się wiele drobnych organizmów. Pod nimi toczy się wielka różnorodność życia. Wystarczy delikatnie zajrzeć. Delikatnie zajrzeć i przykryć aby nie wzburzać tej osobliwej, “podliściowej” społeczności.

Listopadowa nawłoć podszyta lasem. Wczoraj żółta i jędrna, dzisiaj krucha, szorstka i szara. Mimo to trzyma się całkiem mocno.

Jest mało wymagająca co do warunków glebowych, odporna na suszę i mróz oraz mocno ekspansywna.

Wyjątkowo towarzyski kotek-burasek. Co teraz robi ten mały, śliczny drapieżnik? Czy siedzi i wygrzewa się przy kominku w jakiejś chałupie, czy biega po wiejskim podwórku?

Połowa listopada w tym roku to już były przymrozkowe klimaty, a lasach gminy Międzybórz trwała posezonowa “wyprzedaż” owocników runa leśnego. Zapomniana kania, pojedyncze maślaki. Na upartego coś na sos by się uzbierało.

Tyle, że to był już definitywny koniec całego sezonu grzybowego, który otrzymuje ode mnie niską ocenę – 2 w skali sześciostopniowej. Pomimo lekko zagrzybionej końcówki lipca i dwu-tygodniowego wysypu podgrzybków w październiku, cały sezon, na tle wielolecia, jawi się jako bardzo słaby, ze znaczną przewagą, kompletnie bezgrzybnych tygodni. Stąd ocena nie może być wyższa.

Dołączył on do roczników spod znaku grzybowej dziadowszczyzny, wśród których wymienia się takie sezony jak 2003, 2009 czy 2015. Chociaż – w przeciwieństwie do wyżej wymienionych roczników, zasłynął podgrzybkami, które dokonały “cudu” w tych wysuszonych warunkach.

Podsumowując grzybowo miesiąc listopad 2018 roku w gminie Międzybórz należy stwierdzić, że był to bardzo słaby grzybowo czas. Październikowy wysyp podgrzybków nie zdołał się “przeczołgać” na listopad i stąd mieliśmy w lesie grzybowe niedobitki. O większych zbiorach nie było mowy, chyba, że gdzieś, bardzo lokalnie i bardzo punktowo.

Tak to mniej, więcej, prosto i na ukos wyglądało w 2018 roku z grzybami w gminie Międzybórz. Po ciężkiej suszy i trwającym tygodniami, wielkim bezgrzybiu, przerwanym na moment pod koniec lipca i przez dwa tygodnie października, najwyższy czas na odreagowanie i przejście w stan pełnego zagrzybienia (czyli po uszy) w 2019 roku. Tylko, czy coraz bardziej nieprzewidywalna pogoda w odpowiednim czasie namoczy lasy, aby owocniki grzybów na kilka tygodni opanowały runo leśne? Trzeba myśleć pozytywnie i czekać na maj, kiedy to uroczyście napiszę Tour De Las & Grzyb 2019 start! ;))

– Mapy z sumami opadów i anomaliami sum opadów: https://klimat.pogodynka.pl/

– Mapy z dobowymi rozkładami sum opadów ⌈mm⌉: https://pogodynka.pl/hydro/suma/

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.