facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 06 paź, 2021
- brak komentarzy
Październik złotem barwi Bukowinę.

Październik złotem barwi Bukowinę.

Sobota, 2. października 2021 roku. Wczesny poranek w Bukowinie Sycowskiej. Dzień wcześniej dowiedziałem się, że mój znajomy ma coś do załatwienia w sobotę w Turku (woj. wielkopolskie) i pojedzie tam samochodem. Umawiamy się na sobotę z rana. Około 7:30 wysiadam już w Bukowinie. Pociągiem przyjechałbym dopiero na godz. 10, ponieważ w weekendy nie ma wcześniejszych połączeń z Wrocławia. Dzięki temu mogę ujrzeć bukowiński świt, który z cała mocą otwiera przede mną bramę przygód. Znajomy pojechał dalej, zapanowała wczesno-październikowa cisza przed rejsem w znane, ale zawsze w pewien sposób nieznane.

Przede mną prawie 10 godzin wycieczki. Kiedy człowiek zaczyna wędrować po Bukowinie, to można tę wędrówkę porównać do rejsu statkiem, który płynie po krainie piękna, subtelności, tęsknoty i tego, co sercu i duszy jest bardzo bliskie – wrażliwości na szeroko rozumianą przyrodę, która przecież należy do najpiękniejszego wymiaru naszej planety. Jeszcze bardziej przeżywa się ten czarujący rejs w samotności, kiedy w pełni można się skupić na leniwie “przepływających” przez oczami obrazach.

ZŁOTA JESIEŃ 

Tematem przewodnim rejsu była złota jesień i wszelkie jej niuanse, które powodują, że las wchodzi w nastrój przemijania i przygotowuje się na najciemniejsze i najzimniejsze miesiące na przełomie starego i nowego roku. Październik to czas wielkich przemian w leśnym świecie. O ile początek miesiąca często przypomina jeszcze pełnię lata, o tyle pod jego koniec może już dmuchnąć mroźnym powietrzem i zasypać pierwszymi opadami śniegu.

Ważnym tematem były też oczywiście grzyby, ale o nich będzie dalej. Pogoda była wymarzona do pieszego rejsu leśnego – wiał niezbyt silny wiatr, na niebie dominacja błękitu i mnóstwo Słońca oraz bardzo przyjemna temperatura. Aura sprzyjała też fotografowaniu. Las zaczyna mienić się wszelkimi barwami jesieni – od złocisto-żółtych do ciemniejszego brązu, przy czym w najbliższych tygodniach dominować będzie złoto. Najszczersze, naturalne i najpiękniejsze.

Pod koniec września silniejsze podmuchy wiatru postrącały wiele małych gałązek i pędów z liśćmi, które odnajdziemy teraz na dnie lasu. Tu złota jesień też ma swoje cudne oblicze. Nie mogło mi to umknąć i wiele razu schylałem się i kucałem, aby uwiecznić leśne kadry ze złotem w tysiącu obliczach. Drzewa tych samych gatunków w różnym czasie wchodzą w jesienne przeobrażenie.

Dlatego w jednych miejscach możemy podziwiać już wylewające się na liście złoto, w innych zaś trwa jeszcze późne lato. Takie balansowanie między tym, co przeszło do historii, ale jeszcze nie chce zamknąć letniego rozdziału z życia lasu, a teraźniejszością, która otworzyła jesienną księgę z wielką siłą, chociaż na razie wydaje się dość dyskretna i niewinna. 

Jesień wchodzi na drzewa z przeróżnych stron. Czasami od zewnętrznych krawędzi, niższych lub wyższych partii rośliny, a czasami pojawia się w środku, jakby za pomocą nieznanych, magicznych mocy urodziła się wśród zielonego listowia. Rejs nie mógł przebiegać szybko, ponieważ co chwilę trzeba był przystanąć, zacumować, podpatrzeć tu i ówdzie, czyli w zasadzie wszędzie.  

Część liści już opadała. Jednymi z największych, jakie możemy spotkać w lesie są te zrzucane przez dęby czerwone. Liście wydzielają zapach przemijania, który łączy w sobie aromaty leśnej gleby, drzew z których spadają i powietrza. Najintensywniej czuć go po opadach, kiedy temperatura wzrasta i zaświeci Słońce. W sobotę było sucho, a w lesie nie padało od kilku dni. Mimo tego zapach przemijania był intensywny.

Złotem zaczyna się też pokrywać jedno z naszych najpiękniejszych rodzimych gatunków drzew liściastych, czyli buk pospolity. W najbliższych 2-3 tygodniach, kiedy złota jesień wejdzie w kulminacyjny moment, każdy wędrowiec zafascynowany tymi przemianami powinien wyruszyć na leśny rejs, aby przeżyć czarującą i niepowtarzalną przygodę.

Systematycznie zmienia się cały wystrój lasu. Alejki brzozowe również nabierają złotego wigoru, pięknieją z dnia na dzień i szykują się na kilku miesięczny zimowy sen. Te wszystkie miejsca, które prezentuję na fotografiach znam doskonale, szedłem przez nie i obok nich setki razy. A jednak za każdym razem emanują czymś nowym, świeżym, odkrywam w nich coś, czego wcześniej nie dostrzegałem.

Jednym z przykładów odkrywania (nie)odkrytego jest piętrowa mozaika zbudowana z czterech warstw. Pierwsza – najniższa to paprocie, które przybrały już późno-jesienne barwy. Wyżej mamy żywo zielone młodniki sosnowe posadzone po zrębie całkowitym. Nad nimi rozpościera się królestwo, coraz bardziej pokrytych złotem brzózek, a nad wszystkim góruje stary zielony las sosnowy.

Dwa oblicza dębów czerwonych. W jednej alejce jeszcze ze znaczną przewagą zielonych barw, w drugiej – mieniące się coraz bardziej złotą jesienią. Tak swobodnie można sobie “przeskakiwać” po różnych światach tego samego przecież lasu, którego oblicza ukryte są w zwierciadle nieskończoności. Przeszedłem zaledwie niewielką jego część, ale na tyle zróżnicowaną, aby ukazać fenomen procesów, jakie obecnie zachodzą w przyrodzie. 

Podczas leśnego rejsu ponownie ujrzałem liście dębu czerwonego, a także dębu bezszypułkowego. Te drugie leżały na drodze. Podniosłem je i obejrzałem. Delikatne jak aksamit, wyrzeźbione mocami natury drzewa, łączące piękno, harmonię i symetrię. Również one zaczęły pokrywać się leśnym złotem. 

Trzeba wiedzieć, że leśne złoto ma postać wielobarwną i objawia się całą paletą kolorów – od klasycznego i najczęściej kojarzonego, tj. złocisto-pomarańczowo-żółtego do głębokiej czerwieni i brązu. Ten ostatni kończy proces niezwykłego dzieła jesieni, a jego ostatnim etapem jest całkowite zwiędnięcie liści.

W takich momentach nie myślałem o niczym. Rzuciłem się w wir podziwiania i fotografowania. Promienie słoneczne padające pod różnym kątem bardzo intensywnie podsycały liściaste cuda, które rozgrywały się w lesie. Liść klonu na który spontaniczne opadły liście dębu szypułkowego. Niby pospolity leśny kadr, ale jakie głębokie przesłanie płynie z niego. 

Impresje dębowo-bukowe z ogromną ekspresją! Można się zatracić w lesie bez opamiętania. Nie wiadomo, które piękniejsze? Te jeszcze zielone, czy może te żółte, albo czerwone, czy w końcu te pomarańczowe? Po prostu wszystkie, bez wyjątku są wspaniałe i przepiękne!

Tak bardzo wciągnęła mnie złota jesień w lasach Bukowiny i okolic, że o mało nie zapomniałbym o grzybach. ;)) Przyszła w końcu chwila opamiętania, kiedy postanowiłem sprawdzić stan grzybności ściółki w dobie grzybowej bessy. W lasach jest już bardzo sucho, niemniej życie grzybowe stoi jeszcze na posterunku.

GRZYBY

W piątkowym dolnośląskim komentarzu grzybowym pisałem o grzybowej bessie i sobotnia wycieczka to potwierdziła. Tylko, że bessa o tej porze roku nie oznacza całkowitej pustki w lesie, ale trend zmniejszania się ilości owocników i prawie całkowity zanik młodych grzybów. W tym roku – podobnie jak w zeszłym – mamy po prostu przerwę pomiędzy zakończonym opóźnionym wysypem letnim a mającym nastąpić wysypem jesiennym.

Mimo tego wiele gatunków grzybów, niekoniecznie koszykowych i jadalnych, wciąż można oglądać i fotografować. Nawet bardzo stary “zakonserwowany” owocnik żółciaka siarkowego, pamiętający chyba jeszcze noc świętojańską mocno trzymał się obumierającego pnia dębu. Można też spotkać sporo tęgoskórów cytrynowych.

Na innych pniach też rosną ciekawe grzyby, które wydzielają kropelki wody, co fachowo nazywa się gutacją. Największym zmartwieniem nie jest jednak mała ilość grzybów, bessa, itp., ale stan wilgotności ściółki. W sobotę w lasach było bardzo sucho. Obecne opady nie przynoszą poprawy, ponieważ strefa z największym deszczem ominęła Wzgórza Twardogórskie.

Ilość deszczówki, która spadła do tej pory na tych terenach jest – według mnie – zdecydowanie niewystarczająca, aby spowodowała masowy jesienny wysyp grzybów. Wilgotniej jest tylko w miejscach, w których obficie zbiera się poranna rosa, zwłaszcza na wschodnich i północnych krawędziach lasu, w trawie lub na mchach.

Nawet muchomorów czerwonych – jednego z podstawowych i najpiękniejszych grzybnych symboli jesieni jest jak na lekarstwo. W miejscach, gdzie podczas normalnego przebiegu wysypu spotykałem ich setki, ledwie udało mi się znaleźć kilka owocników, a towarzyszących im obficie olszówek nie spotkałem w ogóle.

Znalazłem też kilka mocno wyrośniętych mleczajowców chrząstek (do niedawna mleczajów chrząstek) w rozmiarze XXXL, które są zbierane przez grzybiarzy lubiących eksperymentować z rzadziej zbieranymi gatunkami grzybów. Mleczajowce te najczęściej wykorzystują do kiszenia, ale źródła podają, że raczej nie wyróżniają się one walorami smakowymi, chociaż niektórzy mają pewnie swoje sposoby na maksymalne wyciągnięcie aromatu z tych grzybów. Ze znalezionych przeze mnie owocników pożytku raczej by nie było, ponieważ grzyby były już za stare i przede wszystkim robaczywe.

“WYSYPEK” KOŹLARZY

Z grzybów rurkowych, które można było znaleźć w największych ilościach (oczywiście jak na warunki bessy, czyli bez szaleństwa) na pierwszy plan wyszły koźlarze szare i babki. Ich ilość, którą udało mi się znaleźć, pozwoliła mi na stwierdzenie, że mamy do czynienia z lokalnymi wypryskami tych gatunków grzybów, gdzie przeważają młode owocniki. Najczęściej spotykałem po 3-4 grzyby rosnące blisko siebie.

Zdrowotność koźlarzy oceniłbym na poziomie 80-85%, czyli bardzo przyzwoita. Spotkałem też stare, przerośnięte i miękkie owocniki, których ustawowo nawet nie dotykam. Sprawdziłem też wiele miejscówek na prawdziwki. Jeżeli chodzi o króla grzybów to obecna bessa jest tu bardzo duża. Mamy praktycznie zanik prawdziwków, przynajmniej w lasach Bukowiny i jej okolic. 

Znalazłem zaledwie 4 szlachcice, przy czym dwa miały robaczywe trzony, a jeden był mocno podgryziony przez ślimaki. Lasy i stanowiska podgrzybkowe także świeciły pustkami. Znalazłem około 6-7 podgrzybków, w tym połowa została w lesie z uwagi na zarobaczywienie. Sprawdziłem tzw. miejscówki-pewniaki, które również były puste, co świadczy o silnym niedogrzybieniu lasów.

Pozostało więc sprawdzić jak najwięcej miejsc, w których rosną koźlarze. Poza tymi o brązowych barwach kapeluszy, znalazłem też kilka koźlarzy czerwonych, ale wyłącznie w dwóch miejscówkach. We wszystkich pozostałych było pusto. Koźlarzy topolowych również nie znalazłem.

Te najbardziej fotogeniczne sfotografowałem. Można pisać i mówić, że z grzybami jest słabo, bo rzeczywiście jest kiepsko, ale bywały sezony, w których było jeszcze gorzej. Przypomnę tu chociażby sezon 2018 – wielką suszę i utrzymujące się ciepło, które wstrzymały wzrost praktycznie wszystkich gatunków grzybów.

Wprawdzie w połowie października miejscami masowo pojawiły się podgrzybki, a koniec października i początek listopada był nawet całkiem niezły w Borach Dolnośląskich, to jednak obraz całego sezonu jawił się jako przeciągające się tygodniami bezgrzybie. W tym roku, chociaż spóźniony letni wysyp był przyzwoity.

Co do jesiennego wysypu 2021, to mam tak mieszane odczucia, że trudno mi wskazać, jak to wszystko ostatecznie się ułoży. Jak na razie jestem w przewadze pesymistą i uważam, że jeżeli dojdzie do większego pojawienia się grzybów to i tak będzie dużo słabsze niż w zeszłym roku. Największa nadzieja wciąż pozostaje w Borach Dolnośląskich, które otrzymały w ostatnich godzinach trochę więcej wilgoci w porównaniu do wschodnich regionów Dolnego Śląska.

Sobotni przegląd stanu zagrzybienia lasów, który wykonałem, objął też takie gatunki grzybów jak czubajki kanie, maślaki, siedzunie sosnowe, gąski liściowate i zielonki, mleczaje rydze oraz kurki. Siedzuni, gąsek, rydzów i kurek nie znalazłem w ogóle. Bardzo niemrawo pokazują się kanie, ale nie widać jakiegoś symptomu narastania ilości owocników. Nieco więcej spotykałem maślaków zwyczajnych, z czego większość była robaczywa.

Miałem do dyspozycji dużo czasu, a z uwagi na to, że grzybów było bardzo mało to nie wykorzystywałem go na zbieranie kapeluszników, ale mogłem przejść naprawdę spory kawałek terenu. Zatoczyłem więc pętlę od Bukowiny do Międzyborza i z powrotem, sprawdzając po drodze dziesiątki miejsc na najróżniejsze gatunki grzybów. Najgrzybniejsze zazwyczaj stanowiska świeciły pustkami.

Jeden z najładniejszych znalezionych podgrzybków był całkowicie robaczywy i pozostał w lesie. Kompletnie zanikły opieńki, chociaż liczyłem, że uda mi się ich trochę nazbierać. Znalazłem zaledwie jedną starszą opieńkę i to w pobliżu domostw ludzkich a nie w lesie.

Pniaki, które tak licznie obsypały się opieńkami w połowie września również były puste. Czyli grzybowa bessa trwa w najlepsze, chociaż koźlarze dają cień nadziei, że będzie lepiej. Do tego cienia dochodzą też pojedyncze, dobre grzybowo informacje z niektórych regionów Dolnego Śląska. Jednakże podstawowy problem, czyli za sucha ściółka, wciąż nie został rozwiązany przez Matkę Naturę.

Grzybowa bessa ma się dobrze również kilka stacji dalej w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego – m.in. w Sośni Ostrowskich, ale też kilka stacji bliżej – w lasach Grabowna Wielkiego. Z tych miejscowości spotkałem grzybiarzy w pociągu w drodze powrotnej. Mieli niemalże identyczne spostrzeżenia po dokonanym przeglądzie lasów.

Z innych gatunków, które spotkałem podczas leśnego rejsu przeważały różne gatunki mleczajów, purchawek, maślanki wiązkowe i ceglaste, za to prawie nigdzie nie spotkałem gołąbków, które jeszcze 2-3 tygodnie temu licznie barwiły leśne runo. Gdzieniegdzie rosły też muchomory cytrynowe i czerwieniejące.

I w zasadzie to wszystko, co mogę napisać o sobotnim grzybobraniu. W lesie na sos można coś nazbierać, ale o poważniejszych zbiorach na razie należy zapomnieć. Czy najbliższe 2-3 tygodnie zmienią sytuację grzybową na plus? Wydaje mi się, że na Wzgórzach Twardogórskich w niewielkim stopniu.

Coś tam rusza się z grzybami, jednak w ograniczonym zakresie w okolicach Wałbrzycha, Głogowa, Lubachowa czy w Górach Sowich, ale wszyscy grzybiarze piszą, że w lasach jest bardzo sucho. Im dalej na wschód regionu, tym jest słabiej z grzybami.

A tak wyglądał efekt końcowy mojego pierwszego październikowego grzybobrania. Dobrze zakryte dno w koszyku średnich rozmiarów. Jak na 10 godzin pobytu i datę w kalendarzu to średnio. Dobre i to! W końcu mamy grzybową bessę, a i tak grzybowych akcji udało mi się trochę nazbierać. ;))

MIĘDZY LATEM I JESIENIĄ Z KOCIM POŻEGNANIEM

Ostatnią część relacji z sobotniego rejsu po lasach, częściowo ponownie poświęciłem złotej jesieni, ale na pierwszy plan wychodzą teraz klimaty późnego lata, które udało mi złapać do aparatu. Wkrótce zostaną całkowicie zdominowane przez te jesienne i właściwie to był ostatni moment, aby móc je jeszcze zobaczyć i sfotografować.

Szukałem takich kadrów, w których wstawiając np. datę lipcową, można by uwierzyć, że zdjęcie rzeczywiście zostało wykonane w lipcu. Przykładem są trzęsące się liście topoli osiki na tle błękitnego nieba. Czy to jesień, czy jeszcze lato? Gdybym wstawił to zdjęcie w przyszłym roku w jakiejś relacji z lipcowej wyprawy, pewnie nikt by nie zwrócił uwagi na letnio-jesienne oszustwo. ;))

Nie będę tak kombinował, ale pragnę zwrócić uwagę, że jeszcze w październiku można sfotografować w przyrodzie bardzo letnie kadry. Jak to jest, że lato, które często daje nam w kość upałami, dusznymi nocami, komarami, kleszczami czy muchami i czasami mamy go serdecznie dość, kiedy odchodzi, włącza w duszy tęsknotę za nim? Czy też tak macie?

Udało mi się uchwycić całkiem sporo kadrów październikowego lata, chociaż rozpoczęte wybarwianie się niektórych liści na drzewach, które bardziej skupione oko wychwyci, sygnalizuje, że coś jest nie tak, że to nie może być lipiec lub sierpień, a nawet początek września. Nie jest to jednak łatwe do wychwycenia przy szybkim przeglądaniu zdjęć.

Na powyższych dwóch fotografiach widać jeszcze w pełni zielone drzewa, w których tym najbardziej rozłożystym i najdorodniejszym jest dąb szypułkowy “Klasyk” – jedna z pereł dendroflory Wzgórz Twardogórskich. Drzewo opisałem na blogu 5 lat temu w cyklu 2016.

Leśne tunele zatopione w Słońcu wciąż z przewagą letnich klimatów, jednak jesień podkrada się do nich coraz śmielej. Tu już trudno ukryć na zdjęciu jesienne zmiany, ponieważ z każdym dniem ich przybywa. Zaledwie w ciągu 2-3 tygodni nie będzie śladu po lecie, kiedy spadającym liściem wieść o jesieni po lesie wiatr poniesie.

Dłużej letnie chwile trzymają się w sosnach, a tam gdzie brzozy, jesień napiera kolorami. W sosnach jesień zdradza przede wszystkim runo. W nim paprocie usychają, liście z borówek opadają, wrzosy przekwitają. To wszystko podziwiałem podczas leśnego rejsu.

Po południu na niebie przybyło chmur pierzastych piętra wysokiego, czyli cirrusów. Pobieliły białymi delikatnymi wzorami bezkres podniebnego oceanu, pod którym mój rejs trwał w najlepsze. To najczęściej zwiastun zmiany pogody, która właśnie nadeszła. Gdzie jeszcze lato przekomarza się z jesienią albo raczej jesień z latem?

Odwiedziłem jedno z moich ulubionych oczek wodnych, któremu kiedyś poświęciłem odrębny artykuł ( http://server962300.nazwa.pl/lesne-oczko-wodne-niezwykle-i-tajemnicze-miejsce.html ). Na lądzie jeszcze lato, na wyspie jesień. Pięknie wybarwił się na niej dąb czerwony. Miejsce to jest niezwykle urokliwe, jak i cały teren wokół niego.

Postanowiłem też przy okazji odwiedzić kilka pereł dendroflory, które opisałem na blogu w odrębnych artykułach. Zbliżałem się do miejsca, gdzie rośnie unikatowa brzoza brodawkowata. Nazwałem ją “guzowatą”, z uwagi na liczne zgrubienia i guzy, które można dostrzec na jej pniu.

Rośnie w towarzystwie dębu. Oba drzewa tworzą osobliwą parę, ale przy okazji uświadomiłem sobie coś jeszcze. W ich pobliżu rośnie chudsza, ale też wyróżniająca się brzoza, którą zawsze mijam, ale jakoś nie poświęcałem jej większej uwagi, ponieważ tuż obok rośnie królowa brzóz tych terenów, czyli “Guzowata”. Tymczasem koniecznie muszę się jej przyjrzeć bliżej, bo jej obwód pnia może być całkiem spory dla tego gatunku.

W lasach Międzyborza odwiedziłem też sosenkę, do której nie zaglądałem szmat czasu. Nazwałem ją “sporną” i także opisałem kiedyś na blogu ( http://server962300.nazwa.pl/perly-dendroflory-wzgorz-twardogorskich-sporna-sosna-zwyczajna-z-miedzyborza-sycowskiego.html ). Miałem obawy, czy jeszcze ją zobaczę, ponieważ mogła zostać już wycięta w ramach prowadzonej gospodarki leśnej.

Jaki piękny las rośnie wokół spornej sosenki. Przeważają w nim dorodne sosny, z domieszką brzózek, dębów i buków, w runie trochę paproci, mchów, delikatnej trawy, a przy korzystnych warunkach piękne podgrzybki, często też prawdziwki i kurki. Niewielki kawałek tego lasu został wycięty, większość jeszcze istnieje. Oby jak najdłużej.

Za to pod Bukowiną odwiedzam Polnego Wodza – potężnego i wspaniałego, dębowego kolosa, który również znalazł honorowe miejsce na blogu ( http://server962300.nazwa.pl/perly-dendroflory-wzgorz-twardogorskich-dab-szypulkowy-polny-wodz.html ). Rośnie z rozmachem i werwą, natomiast koronę kieruje na zachód. 

Od strony pól jest nieco przysłonięty przez samosiejki sosen, które kilka sezonów temu ledwie od ziemi odrastały. Złota jesień wkrada się do dębu od środka i wybarwia jego cudne liście. Złoto w coraz większej ilości wylewa się na drzewo.

Oprócz pięknych drzew, w kilku miejscach w lesie znalazłem usypane górki z… buraków. W jednym z nich nawet byłem świadkiem, jak do środka lasu wjechał samochód z przyczepką, z którego wysiadł jakiś facet z około 10-letnim dzieckiem. Pośpiesznie wyciągnęli taczkę z burakami, która znajdowała się w tej przyczepie i odjechali jakieś 100 metrów od drogi, wyrzucając buraki (to te na zdjęciu po prawej stronie). Chciałem ich zapytać po co to zrobili, ale szybko odjechali.

Wrzosy przekwitły, chociaż można się w nich jeszcze doszukać fioletowych barw. Za to nie spotkałem już na nich zapylaczy, np. trzmieli i pszczół. Jesień wkrótce ubierze te delikatne krzewinki w szarą, późnojesienną szatę, którą założyło już wiele paproci i jagodników.   

Coraz więcej jesieni mamy w lesie, coraz więcej liści opada. W borach, zagajnikach, na skrajach, w olsach i na leśnych polanach. Złoto mieni się w Słońcu, zaś gaśnie wieczorem, kiedy las toczy się zmierzchem i chłodem. Z rana na nowo porannym blaskiem się mieni, kiedy tylko promień Słońca zza chmur zaświeci. 

Odwiedziłem też głębię bukowińskich i międzyborskich lasów. To tam znajdują się jedne z najpiękniejszych miejsc na Wzgórzach Twardogórskich. Czarujący Międzybórz i Kultowa Bukowina łączą się ze sobą w zielonym uścisku lasów o nieprzebranych i nieskończonych obliczach.

Tak wygląda każda wyprawa w te tereny. To jedyny i niepowtarzalny rejs, a może coś więcej? Tak, to nie tylko rejs. To trans, w który wchodzę podczas wycieczki, kiedy zaczynam odpływać z Bukowiny. Lubię się wyciszyć, chodzić prawie bezszelestnie, omijać wszelką cywilizację. Często idę tuż obok drogi, aby szybciej dostrzec kogoś, zanim ten ktoś mnie zobaczy. Wtedy czmycham w bok i tyle mnie widziano. ;))

Lubię też wtopić się w las, być jego częścią, chociaż najbardziej niezdarną i bezbronną, bo ile przetrwałby współczesny człowiek w lesie bez ubrań, sprzętu, posiłku i wody? A jednak moja niespokojna natura najlepiej czuje się właśnie w lesie. Najbliżsi dawno się do tego przyzwyczaili, inni często patrzą na mnie przez pryzmat dziwaka. ;))

Jednak kiedy jestem w lesie, kompletnie mnie to nie obchodzi. Las to mój żywioł od małego i patrząc na rozwój tego leśnego wariactwa, pozostanie nim do ostatniego dnia. Kiedy tylko mam wolną chwilę i nadarza się okazja to jadę do lasu. I za każdym razem czuję ten sam przypływ energii, który towarzyszy mi od małego.

Pierwsza październikowa wyprawa do lasu, przy tak nastrojowym i spektakularnym wystroju Leśnej Świątyni zapisała się jako jedna z najwspanialszych w tym roku i nie ma tu znaczenia mała ilość grzybów. Gdyby miał miejsce porządny wysyp, nie przeszedłbym tylu kilometrów (ponad 20) i nie obejrzałbym tych wszystkich cudowności.

Dzięki temu udało mi się – mam taką nadzieję – uchwycić sedno, czyli kwintesencję najwspanialszych leśnych kadrów, które obecnie można oglądać w lesie. Po pochmurnej środzie, ponownie zacznie się wypogadzać, a podczas weekendu ma dominować słoneczna pogoda. Będzie to wspaniała okazja, aby jeszcze raz uchwycić te cuda, tym razem w innych lasach.

10-cio godzinny leśny trans-rejs zbliżał się do końca. Zrobiło się chłodniej, wiatr przycichł, Słońce obniżyło pułap. Zbliżał się październikowy wieczór i godzina odjazdu pociągu do Wrocławia. A ja byłem wciąż rześki, prawie jak z rana. Tak mnie naładował energią las, że mógłbym bez problemu ponownie “przepłynąć” całą trasę. 

Ostatnie spojrzenie, ostatnie kadry i wyjście na tereny wokół stacji, którą wciąż zdobi umierający klon srebrzysty Bukowianin i o którym wciąż nie mogę napisać artykułu, opisującego zbrodnię, którą z premedytacją wykonali jacyś ćwierćinteligenci. Miałem go opublikować do końca lipca, tymczasem w kalendarzu mamy już październik.

Chociaż przez jego martwą koronę przebijało się Słońce, gwiazda pomyślności Bukowianina zgasła na przełomie kwietnia i maja, kiedy wykonano pierwsze odwierty w szyi korzeniowej drzewa i zaaplikowano w nie truciznę. Do dzisiaj sprawcy pozostają nieznani i prawdopodobnie tak już zostanie…

Za to na samej stacji odwiedził mnie uroczy, młody kotek – oswojony, mruczący i krzątający się po moich rzeczach, które postawiłem na ławce. Pasowałby do koszyka jak ulał. ;)) Miałem kiedyś w domu kota przez prawie 15 lat. Kocham te stworzenia, ich natura jest podobna do mojej. Idę indywidualną ścieżką i nie poddaję się presji otoczenia. ;)) 

Na koniec zestawiłem ze sobą powyższe zdjęcia. Kot chodzi swoimi ścieżkami, tak, jak ja chodzę po lasach swoimi, które wydeptałem przez ponad 30 lat. Podążam za głosem natury, której ufam bardziej niż drugiemu człowiekowi. Tak wyglądał mój leśny rejs 2. października, przepełniony złotą magią jesieni. ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.