facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 09 lis, 2020
- 7 komentarzy
Od Leszna do Wierzbowej, czyli jak wciągają Bory Dolnośląskie.

Od Leszna do Wierzbowej, czyli jak wciągają Bory Dolnośląskie.

Piątek, 6 listopada 2020 roku. Wyruszam z wrocławskiego dworca głównego PKP przed godziną 5 na ostatnią w tym roku, wyprawę grzybową do Borów Dolnośląskich. Według rozkładu jazdy, powinienem się przesiąść w Legnicy, ale ja wybieram Miłkowice, ponieważ lubię tam popatrzeć na piękną, dwurzędową aleję lipową.

Po godzinie 6 przyjeżdża niewielka jednostka spalinowa będąca pod opieką Kolei Dolnośląskich, która docelowo ma pojechać w kierunku na Żagań i Żary. W środku siedzi kilkunastu grzybiarzy, głównie z Legnicy. Atmosfera wyśmienita, bractwo rozmawia i wita mnie jak swojego. W tym miłym towarzystwie dojeżdżamy do Leszna Górnego.

Zapewne większość grzybiarzy wysiadłaby w kultowej Studziance, ale po 25 października pociągi już tam się nie zatrzymują. To stacja, która jest czynna przez część roku. Korzystają z niej przede wszystkim grzybiarze. Szkoda, że w tym roku, z uwagi na opóźniony, jesienny sezon grzybowy, nie przedłużono zatrzymywania się na niej pociągów chociaż o 3 tygodnie. 

Towarzystwo spod znaku grzyba wystartowało do lasu. Zakończyły się rozmowy, dyskusje i śmichy-chichy. Każdy z koszykiem lub wiadrami, w pełnym skupieniu zaczął wartko dreptać do lasu, w kierunku na Studziankę, oddaloną od Leszna Górnego o około 7 km.

Ja postałem przez kilka minut, popatrzyłem na okolice jednej z kultowych dla grzybiarzy stacji i poczekałem, aż odjedzie pociąg, co trwało około 3-4 minut. Zastanawiałem się też, jaką obrać taktykę grzybobrania i w którym kierunku pójść?

Jeden z grzybiarzy sprawdzał rozkład jazdy z pociągami powrotnymi, a inny – jako jedyny nie poszedł w kierunku Studzianki, ale uzbrojony w 2 kosze wystartował za pociągiem na tzw. “Zabobrze”, czyli za rzekę Bóbr. Być może jego celem były tereny poligonów, gdzie poza bombowymi klimatami, obszary te owiane są legendami prawdziwkowo-kozakowo-zielonkowymi. ;))

Przyszedł czas i na mój leśny start. Postanowiłem pójść do Studzianki, z lekkimi odchyleniami po lewej i prawej stronie torów kolejowych, aby ostatecznie dojść do oddalonej o 14 km Wierzbowej Śląskiej. Pomyślałem sobie, że skoro mam cały dzień do dyspozycji to na luzie dojdę do celu przed zachodem Słońca.

Znam tę trasę dobrze, ponieważ szedłem w ten sposób niejeden raz. Pierwsze wejście do magicznych Borów, w których listopad na dobre umościł panowanie późnej jesieni. Na niebie zwarta warstwa chmur stratus, które nie przepuszczają słonecznych promieni, ale generalnie jest przyjemnie ciepło jak na listopad i prawie bezwietrznie. 

Gdzie nie spojrzę, widzę setki olszówek. Gdybym miał je zebrać to śmiało mógłbym podstawić sobie wagon kolejowy. Gatunek ten rośnie obecnie w niepoliczalnych ilościach. Zaczynają się pierwsze podgrzybki. Głównie w średnich i małych rozmiarach.

Ale widać też duże ilości ściętych trzonków grzybów po innych grzybiarzach, którzy tu licznie buszowali za kapelusznikami. Szału nie ma, niemniej podgrzybki zaczynają zapełniać dno mojego pierwszego z dwóch koszy. Część zostaje jednak w lesie z uwagi na zarobaczywienie.

Odwiedzam też stary, nieczynny tor kolejowy, który może mniej rozgarniętego grzybiarza zrobić w torowego konia, ponieważ pomyśli on, że to tor, który przebiega między Studzianką a Lesznem Górnym. Tymczasem są to opuszczone, boczne tory, które mogą zapędzić w dolnośląsko-borowy, leśno-kozi róg. ;))

Po sprawdzeniu małego, leśnego co nieco w ściółce po prawej stronie tego głównego, prawdziwego toru, przeszedłem na jego lewą stronę i postanowiłem dość daleko oddalić się, gdyż wzdłuż torów grzyby są mocno przetrzebione, a mi marzyło się wejście na sektory znacznie mniej odwiedzane przez grzybiarzy.

W koszyku było ledwie dno zakryte, toteż szło mi się lekko i szybko. Już sama obecność w Borach, bez względu na rezultat grzybowy to wielkie przeżycie. W końcu to ogromne tereny, w których można się bardzo łatwo zakochać i jednocześnie zatracić. Chciałbym być wszędzie, ale tak się nie da, dlatego korzystam ze wszystkich dobrodziejstw Borów po trasie, którą sobie wyznaczyłem. To i tak bardzo wiele.

Po przejściu trzech, może czterech i więcej kilometrów, postanowiłem przeciąć na szagę przez jeden z tysięcy kawałków starszego lasu sosnowego, gdyż nos “podpowiadał” mi, że tam może być grzybowo całkiem ciekawie. Okazało się, że nos dobrze posłużył jako grzybowy sejsmograf. Trafiłem na wielkie ilości podgrzybków.

Może i za wielkie, ponieważ pierwszy kosz zaczął się wypełniać grzybami bardzo szybko, a to spowodowało, że jego ciężar znacznie wzrósł. Grzyby trzeba było dokładnie sprawdzać i kroić, ponieważ wiele z nich miało towarzystwo w środku. Tak mniej więcej jeden na 3,4 grzyby był robaczywy. Ale znajdowałem też takie skupiska, w których 90% owocników podgrzybków tryskała zdrowiem.

Rozpoczęła się “rzeź podgrzybiątek”. ;)) Fantastycznie wygląda po kątem grzybów początek listopada w Borach Dolnośląskich, ale koniec sezonu czuć już w powietrzu. W lesie jest bardzo wilgotno i raczej zimno, co w końcu przełoży się na zakończenie produkcji owocników przez grzybnię. Póki co, w dniu 6 listopada grzyby ścieliły się w ściółce gęsto i często. ;))

Przy piaszczystych drogach doładowywałem do kosza liczne gąski zielonki, które miejscami są całkowicie zakopane w piachu. Tylko wypukłość w piachu lub pęknięcie zdradzają ich obecność. Znajduję też pierwsze prawdziwki, ale przeważnie są one robaczywe.

To ostańce, którzy zostali przeoczeni przez grzybiarzy w fazie, która nadawała się jeszcze do zbioru. Obecnie stoją dumnie w lesie, mocno wilgotne i robaczywe, czekając, aż im siły opadną, a bakterie i robaki przerobią je na gnijącą masę grzybową, aby powrócić do ziemi.

Niektóre z nich już oklapły, inne wyglądają jeszcze całkiem rześko, ale ich wspólnym mianownikiem jest robak, a raczej liczne robaki, które zatrzasnęły im drzwi do kosza grzybiarza. Ten sezon uświadamia grzybiarzom, że nawet dobra wilgotność ściółki nie daje gwarancji zdrowotności grzybów.  

Niemniej w lesie można jeszcze spotkać borowikowych mocarzy, którzy wbrew chłodnym i wilgotnym, listopadowym klimatom oraz niezwykle grzybożernym larwom, zachwycają zdrowotnością i turgorem. Są to jednak prawdziwkowe wyjątki, sprawiające wielką radość grzybiarzowi, który je znajdzie. 

Na wielu stanowiskach spotykałem też wielkie ilości przerośniętych maślaków sitarzy, z reguły bardzo robaczywych. Nie zebrałem ani jednego owocnika, pstryknąłem tylko kilka pamiątkowych fotek z ich grzybowej hurtowni.

Moją uwagę przykuwają też sarniaki, które miejscami osiągają bardzo duże rozmiary. Jak wiele innych grzybów, tak i sarniak może poszczycić się wieloma nazwami regionalnymi. Wśród tych bardziej popularnych można wyróżnić: kolczak, sarna, łosuń, łoszak, krowia gęba.

Dla ukazania wielkości ich owocników zdjąłem i położyłem obok nich czapkę. Niektóre grzyby są większe od niej. O ile w Borach Dolnośląskich spotykam je licznie, o tyle w lasach Wzgórz Twardogórskich to bardzo rzadki, a często w ogóle niespotykany gatunek grzyba.

Pierwszy kosz zapełniłem grzybami. Odpocząłem, zjadłem dwie kanapki i napiłem się gorącej herbaty. Spojrzałem na zegarek. Dochodziło południe, a ja jeszcze miałem spory kawałek do Studzianki, a co dopiero do Wierzbowej. Trzeba się pośpieszyć.

Najpierw pomyślałem, że może zawrócę z powrotem do Leszna i pojadę do Wrocławia pociągiem o godz. 15, ale spojrzałem w głębię Borów Dolnośląskich i od razu wiedziałem, że to nierealne. No bo jak nie być w Studziance, nie odwiedzić kultowej ławeczki ukrytej w lesie i nie przedreptać do Wierzbowej? Muszę tam pójść bez dwóch zdań! Przecież po to m.in. przyjechałem.

BOROWIKOWO-SOSNOWA EUFORIA

W drodze do Studzianki zacząłem zapełniać podgrzybkami drugi kosz, ale Bory Dolnośląskie czaiły się na mnie ze wspaniałym prezentem. Mogę stwierdzić, że leśny Mikołaj przyszedł w tym roku o miesiąc wcześniej, bo 6 listopada. ;)) Kiedy zobaczyłem pierwszego borowika sosnowego, ucieszyłem się jak małe dziecko z wymarzonego prezentu!

Kiedy zaś ujrzałem drugiego, trzeciego, czwartego, dziesiątego itd., zdjąłem plecak, postawiłem kosze i wpadłem w borowikowo-sosnowy amok! ;)) Ależ fuks! Jaki fart! Nikt tędy długo musiał nie dreptać, skoro takie piękne borowiki sosnowe znalazłem i to wszystko przy lub nawet na samej drodze!

Nie wiedziałem co robić? Czy wszystkie grzyby szybko zebrać (bo a nuż konkurencja wyjdzie zza zakrętu lub z lasu), czy ochłonąć i spokojnie najpierw wykonać sosnowo-borowikową sesję fotograficzną. Rozglądnąłem się dokładnie wokół, nikogo na horyzoncie nie widać. Uff… Chwyciłem za aparat fotograficzny i zacząłem pstrykać fotki.

Ze 30 minut zajęło mi podziwianie, szukanie i fotografowanie borowików sosnowych. Wspaniała miejscówka i największa ilość borowików sosnowych, jaką znalazłem w tym sezonie, paradoksalnie tuż pod sam jego koniec. 

Bory Dolnośląskie wciągnęły mnie na dobre grzybami, widokami, lasami, wrzosowiskami, urzekającymi, nieprzebytymi ścieżkami i ogromnymi terenami. A czas do pociągu płynął sobie w najlepsze i kurczył się z każdą minutą…

Wciąż miałem spory kawał drogi do Studzianki i wciąż grzyby zatrzymywały mnie, ograniczały tempo wycieczki i dokładały kolejne dekagramy do dźwigania w koszach. Ale w sumie miałem jeszcze sporo czasu. Przecież dam radę, do Wierzbowej przejdę szybko, już bez rozglądania się za grzybami. Wiara w szybkie przejście trasy podsycała tę iluzję.

Tymczasem kolejne cudowności sosnowe zatrzymywały mnie, w tym ten, który wyrósł wprost na piaszczystej drodze. Poza tym – będąc w środku Borów, z dala od cywilizacji, czułem, że żyję! Jak ja lubię zatracić się w Borach! Przenikająca cisza, lekko mroczne i jak zawsze magiczne, tajemnicze lasy oraz świadomość, że jestem w jednej milionowej tych potężnych terenów, które rozciągają się na obszarze dwóch województw – dolnośląskiego i lubuskiego.

Do Studzianki mam już wreszcie całkiem blisko, ale zanim ujrzę kultową stacyjkę, trzeba odwiedzić też kultową ławeczkę, sprawdzić temperaturę i odpocząć, bo w koszach było naprawdę sporo grzybów, których ciężar nie należał do lekkich.

Często używam sformułowania “kultowy”, ale nie da się inaczej napisać o tych terenach, podobnie jak o Bukowinie Sycowskiej i wszystkim tym, co ją otacza. Kultowe lasy i tereny to po prostu kultowe lasy i tereny. Magia i czar biją z nich cały czas, przez 365 dni w roku. Dla mnie, ale myślę, że też dla wielu innych ludzi lasu i grzybiarzy. ;))

KULTOWA ŁAWECZKA

Kto wie, gdzie ukryta jest kultowa ławeczka przed Studzianką? Jest to wybitne miejsce z wielu grzybowych i leśnych powodów. W końcu dotarłem do niej, a tuż obok wyciągnąłem ze ściółki pięknego prawdziwka. Wreszcie postanowiłem solidnie odpocząć.

Przy kultowej ławeczce odnajdziemy, zamontowany na drzewie kultowy termometr, który wskazał 9 kultowych stopni C. ;)) Gdyby tak jeszcze wskazał ilość kultowych stopni mojego leśnego nawiedzenia, myślę, że kultowej skali by mu zabrakło. ;)) Kultowo też poruszyłem nieco zdjęcie, aby zrobić efekt kultowego zamglenia. ;))

Od kultowej ławeczki mamy do przejścia około kilometra z hakiem do kultowej Studzianki. Opustoszała stacja, wszechogarniająca cisza i… godzina 15:30 na zegarku. Czyli mam nieco ponad dwie godziny do pociągu. Zaraz ruszę ostro z kopyta, ale muszę się chwilę tu pokręcić, bo kocham te tereny, a Studzianka to ich serce! Kult to kult!

Ponieważ zmierzch przyjdzie szybciej z uwagi na całkowite zachmurzenie, wykonuję sesję fotograficzną moich zbiorów, aby pokazać je jeszcze w świetle dziennym. Zbiory super, mogę sam sobie pogratulować, ale… trzeba z nimi przejść 7 kilometrów.

Po kultowym wchłonięciu klimatu magicznej Studzianki, biorę kosze w ręce i ruszam do przodu. Jednak zaczynam sobie zdawać sprawę, że szybkie tempo przejścia do Wierzbowej to – przy takim obciążeniu – marzenie ściętej głowy. Nie dość, że będę iść znacznie wolniej, to trzeba czasami przycupnąć i odpocząć, ponieważ w przeciwnym razie kultowe ręce wylecą mi z kultowych zawiasów. ;))

Właściwie to po przejściu pierwszych 200-300 metrów uświadamiam sobie, że powrót pociągiem o godz. 17:27 z Wierzbowej już jest nierealny. Bez grzybów pomknąłbym wzdłuż torów jak sarenka, ale z dwoma dużymi, pełnymi koszami grzybów to niemożliwe. Wchodzę w telefonie w rozkład jazdy PKP i sprawdzam, o której godzinie jest późniejszy pociąg. Wychodzi, że o godz. 18:58. Jeżeli na niego nie zdążę, to do rana nie ma już żadnego…

Nie jest tak źle, pomyślałem. Na ostatni pociąg zdążę bez problemu, ale choćbym nie wiem jak się starał, nie mogę iść szybko, bo grzyby są ciężkie jak diabli. Poza tym dochodzi też zmęczenie całą wyprawą i tradycyjne niewyspanie się przed nią (z czwartku na piątek spałem może ze 3 godziny).

 Po godzinie 16 bardzo szybko zapada zmrok. Ciemności rozpanoszyły się nad Borami i nade mną. Nie czuję strachu. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że jakaś dobra dusza cały czas idzie ze mną i wspiera mnie w mojej głupocie. ;)) Bo kto normalny sadzi się na tak długą wycieczkę i zasuwa w ciemnościach z grzybami po Borach Dolnośląskich? ;))

Droga do Wierzbowej z koszami grzybów wydaje się nie mieć końca. W oddali widać światło semafora, które sprawia wrażenie oddalania się ode mnie w takim samym tempie, jak mój chód. Przecież idę już ponad godzinę, a ono cały czas jest tak samo daleko… W końcu mija godzina 17:30. Jestem wciąż głęboko w lesie, a tymczasem mija mnie pociąg, na który bez problemu miałem zdążyć… Teraz to mam poważne obawy, czy zdążę na następny…

Nareszcie dochodzę do semafora, który od dwóch godzin wkurzał mnie złudzeniem, że “ucieka” ode mnie. Mija godzina 18. Do stacji jest już w miarę blisko, ale i tak muszę dobrze dreptać, bo wciąż grozi mi nocowanie na stacji, co w listopadową, zimną noc nie należy do marzeń, nawet tak fanatycznego grzybiarza jak ja. ;)) Towarzyszący mi dobry duch podpowiada, że zdążę na pociąg, ale ja dopiero odetchnę, jak wejdę na stację.

W końcu widzę światła cywilizacji, przechodzę wiejską drogą obok domostw, gdzie niegdzie zostaję obszczekany przez miejscowe psy i wchodzę na stację w Wierzbowej Śląskiej. Jestem umordowany, ale szczęśliwy. Nieuleczalnie grzybnięci i leśnięci tak mają. ;)) Dadzą sobie wpierdziel jakich mało i jeszcze się z tego cieszą. ;))

Do odjazdu pociągu mam zaledwie 13 minut. Tym razem trzynastka okazuje się szczęśliwa. Bory Dolnośląskie nieźle mnie przeczołgały. Najpierw olśniły i wciągnęły, następnie zagrzybiły, aby w końcu spróbować mnie dopaść na całą noc. Wywinąłem się z tego ostatniego etapu ich strategii, ale lekko nie było. Musiałem dać z siebie wszystko i człapać do Wierzbowej co sił w nogach. Ale i tak uwielbiam te lasy i nie zmieniłbym zdania na ich temat nawet, gdybym spędził nockę na stacji.

Darz Grzyb! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • krzysiek z lasu //10 lis 2020

    Cześć Paweł.
    Cóż, Bory Dolnośląskie to nie park ;-))
    Nie raz się o tym przekonałem. W końcu to największy kompleks leśny w europie!
    Te tereny są tak nie do ogarnięcia, że jeden dzień to jak sekunda…
    Będąc tam warto mieć przy sobie jakąś bratnią duszę, najlepiej duszę kumatą, taką co ten nieogarn chociaż próbują ogarnąć…
    Do tego trzeba lat, często życia może braknąć, znasz historię ludzi którym życia brakło.
    Byłem niedawno w Borach Dolnośląskich i miałem to szczęście mieć obok bratnią duszę, to było dla mnie ważne, ale ta bratnia dusza długo nie mogła skojarzyć słowa co zaczyna się na ‘c’ a kończy się na ‘ć’ I nie chodzi o ciemność… ;-))
    Pozdrawiam 🙂

    • Paweł Lenart //13 lis 2020

      Chyba znam tę bratnią duszę. Pewnie chodziło o jedną z cnót, którą uczy las, a jest nią cierpliwość. 😉 Pozdrawiam serdecznie, Darz Grzyb, Darz Bory i Kult Lasu!!! 😉

  • wojek //11 lis 2020

    Witajcie Towarzyszu:)
    Wypadało by może szerzej skomentować to doniesienie ale pozwól, że ograniczę się tylko do odpowiedzi na zadane przez Ciebie w tekście pytanie: “…Bo kto normalny sadzi się na tak długą wycieczkę i zasuwa w ciemnościach z grzybami…?”
    Cóż normalny nikt, a z nienormalnych znam tylko dwóch takich osobników, jeden to Towarzysz Paweł włóczący się po nocach po Borach Dolnośląskich, drugi Stary Wojciech preferujący nocne włóczęgi po Puszczy Knyszyńskiej:)
    Serdecznie pozdrawiam:)
    Darz Grzyb!

    • Paweł Lenart //13 lis 2020

      Kiedyś było nas wielu, obecnie została garstka. Ja znam jeszcze kilku takich “szaleńców”, ale niestety to coraz rzadszy gatunek grzybiarza. Po prostu róbmy swoje. Pozdrawiam serdecznie. 😉

  • wojek //13 lis 2020

    Witam Towarzysza:)
    Ponieważ obowiązkiem starszych członków Partii jest między innymi szkolenie młodszych to mam dla Was dobrą radę. Następnym razem kiedy będziecie planować nieplanowany nocleg w lesie i to w listopadzie zaopatrzcie się w butlę gazową, śpiwór i takie tam. Ale mimo wszystko zaprawdę powiadam Wam, że to kiepski pomysł. Lepszym jest zaopatrzenie się w solidny pas (parciany czy skórzany) i przymocowanie do niego koszy. Znowu zaprawdę powiadam Wam, że to lepsze niż wyrywanie rąk ze stawów a i iść daleko wygodniej:) Może nie poszlibyście rączo jak sarenka tylko raczej wolniej jak powiedzmy dromader juczny ale niewątpliwie wygodniej. W ostateczności zamiast pasa można użyć kawałka solidnego drąga a tych w lesie nie brakuje:)
    Serdecznie pozdrawiam:)
    Darz Grzyb!

    • Paweł Lenart //13 lis 2020

      Ja znam te wszystkie sposoby, dzięki za cenne rady Pierwszy Sekretarzu. Jednak mój indywidualny, niepokorny i niespokojny charakter nakazuje mi robić wszystko po swojemu. Wszak wiecie doskonale, że jestem najbardziej niezdyscyplinowanym członkiem partii. Macie ze mną same kłopoty. ;-)) Darz Grzyb! 😉