facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 21 lip, 2017
- 6 komentarzy
Fantastyczne grzybobranie w zaczarowanej Kotlinie Kłodzkiej.

Fantastyczne grzybobranie w zaczarowanej Kotlinie Kłodzkiej.

Czwartek, 20 lipca 2017 roku. EMOCJE, EMOCJE, I JESZCZE RAZ EMOCJE! Leśne, górskie, potokowe, widokowe, grzybowe, wspinaczkowe. Można tak długo wymieniać. Dwóch grzybiarzy totalnych, nawiedzonych, pozytywnie zakręconych, z wieloletnią praktyką leśnego włóczęgostwa! Zebrało swoją pasję, siły, chęć do działania i fanatycznego poszukiwania grzybów celem wspólnego wypadu w czeluści i niesamowite lasy Kotliny Kłodzkiej. ;))

Tych dwóch, pozytywnych grzybiarzy to Andrzej Oraczewski – mistrz i znawca każdego stanowiska grzybowego w Kotlinie Kłodzkiej oraz ja – czyli “szaleniec” na punkcie Bukowiny Sycowskiej i wszystkich terenów wokół niej. Dlaczego Kotlina Kłodzka? Od kilku dobrych dni mamy w lasach letni wysyp grzybów.

Jak to bywa podczas lipcowych wysypów – przebieg jego jest nieregularny, często punktowy, nieobliczalny i niezwykle emocjonujący. Diametralnie różni się swoją intensywnością i zdrowotnością grzybów w części nizinnej i górskiej. To jeden z wielu powodów, dlaczego postawiliśmy na góry.

Nizinny wysyp, często chłostany gorącym powietrzem, mniejszymi opadami i zaduchem, “produkuje” grzyby bardzo robaczywe. Prawdziwki są gatunkiem niezwykle wyczulonym na takie warunki. Gorące, parne powietrze to wyśmienite podłoże do namnażania się wszelkich, grzybożernych larw.

Robaki wściekle je atakują z każdej strony, od dołu trzonu po czubek kapelusza. Czasami grubo ponad 90% grzybów jest kompletnie zaczerwionych. W takich warunkach, wbicie się na wilgotne stoki, położone 700-800 m n.p.m. to strzał w dziesiątkę.

Przyjechaliśmy wcześnie z rana, a mimo to, na niewielkim, leśnym parkingu stało już kilka aut. Ale kto by się tym przejmował. Lasy długie i szerokie, a Andrzej to specjalista od wdrapywania się po górskie boletusy i inne gatunki grzybasów. Zatem uzbrojeni w kosze, prowiant, picie, porządne buty i dobry humor, wystartowaliśmy pewnym krokiem ku górze, ku przygodzie, wdychając całymi klatami przyjemne, rześkie, górskie powietrze i wpadając w zachwyt na myśl niezliczonych atrakcji, jakie serwują te wspaniałe tereny.

Już początkowe widoki, tudzież szumiące strumyki i potoki oraz soczysta zieleń powodowały uśmiech na twarzy. Na grzyby nie trzeba było długo czekać. Pierwsze, młodziutkie, zdrowe prawdziweczki, podgrzybki, dały nam do zrozumienia, że w lasach czai się spory grzyb. Duże ilości wszelkich muchomorów i gołąbków, podsycały wyobraźnię, która jak jakiś natrętny, dobry duch podpowiadała: “ciekawe, co jest wyżej, głębiej, dalej”. ;)) Andrzej zna te tereny bardzo dobrze, natomiast dla mnie był to debiut w tej części Kotliny. Tym bardziej wytrzeszczałem oczy, nie tylko w celu wyszukania grzybów, ale “połknięcia” zmysłami tych lasów. ;))

Lasy górskie to inna bajka niż las nizinny. Przede wszystkim jest chłodniej, wilgotniej, przyjemniej, a jakie tam są widoki! Dawno nie byłem w terenie górskim co spowodowało, że głowę obracałem prawie jak sowa, bo chciałem jak najwięcej obejrzeć i uwiecznić na zdjęciach najpiękniejsze obrazy, malowane przez górską przyrodę.

Dwie paru oczów byłby wskazane. Jedna filtrowałaby ściółkę, druga widoki. Cztery ręce też by się przydały. Dwie do grzybów i dwie do zdjęć. ;)) Takie mutacje pozostają w sferze eksperymentów medycznych. Trzeba było posługiwać się tym, co ciało ma na stanie. ;))

Pierwsze prawdziwki w rozmiarze XXL. Jak one wspaniale w tych starodrzewiach świerkowych wyglądają! Część zdrowych, część robaczywych. Tak 50 na 50 procent. Frajda przez wielkie FRRRRRRRRRRR! ;)) Im bardziej zaszywaliśmy się w leśne gęstwiny, tym grzybów było więcej. Zdecydowanym dyrygentem grzybowej orkiestry były borowiki szlachetne w małych i średnich rozmiarach. W tych parametrach, przeważały egzemplarze zdrowe. Tak na oko, 85% do 15% na rzecz zdrowych. Z wielkich – czytaj wyżej, czyli 50 na 50 procent. Czyli remis.

Prawdziwkowe szaleństwo pochłonęło nas na maksa. Najlepsze były tzw. złote strzały. Idziemy przez dobrych kilkanaście minut, a nad ściółką wisi “cisza przed burzą”. Nic, nic, aż tu nagle ŁUP! 15 lub 20 przepięknych prawdziwków. Aparat w ruch, kręcenie filmików i wytrzeszczanie wzroku, czy rodzinka jest bardziej liczna. Tak właśnie one tam rosną. Przeważnie w lekkich, kilku-grzybowo-osobowych oddziałach, bez wyraźnej przewagi dowództwa. Chociaż czasami trafiał się prawdziwy generał grzybni lub świerkowy pułkownik. ;))

Niektóre prawdziwki tworzyły duety. To tzw. bliźniaki jednogrzybniowe. ;)) Rosnące w głębokim, miękkim i wilgotnym mchu. Zdrowiutkie, grubaśne, pachnące. Lekko je wykręcasz, czyścisz i skrobiesz końcówkę trzonu nożem. Emocjonujące i charakterystyczne “chrup, chrup”, które powoduje uwolnienie się wspaniałego i przyjemnego, lekko orzechowo-grzybowego, królewskiego zapachu. To się nazywa wariactwo i amok. Pozytywny amok. I co z tego, że koszyk staje się coraz cięższy. Szukasz dalej, jak gdyby od tego zależało twoje przeżycie. ;))

Poza prawdziwkami, było też sporo podgrzybków i koźlarzy – przede wszystkim pomarańczowożółtych. Te ostatnie kompletnie nas zaskoczyły swoją… robaczywością. O ile prawdziwków zdrowych było znacznie więcej od robaczywych, o tyle koźlarze przeważały w wersji robaczywej. Nawet młode sztuki. To naprawdę rzadko spotykane w tym gatunku. Podgrzybki też do najzdrowszych nie należały. Dużo zostało w lesie. Czyli trzeba było się skupić przede wszystkim na prawdziwkach.

Dla urozmaicenia asortymentu – pojedyncze maślaki żółte, koźlarze babki, podgrzybki zajączki, jeden ceglak i rydze. Za to muchomorów rosło od groma. Czerwieniejące, plamiste, rdzawobrązowe, mglejarki i inne, tylko jeden czerwony, którego znalazł Andrzej i chyba (bo w 100% nie jesteśmy pewni), rzadki muchomor żółtawy. Do tego mnóstwo wszelkich gołąbków i innych gatunków grzybów. Ściółka została obficie przyozdobiona grzybami. Momentami czułem się jak podczas jesiennego pojawu (wysypu), kiedy to grzybów jest najwięcej.

Przed południem, niebo na dobre zaciągnęło się grubą warstwą chmur, z których około 30 minut porządnie i gęsto padało. Ponieważ chodziliśmy w przewadze po trudnym terenie, miejscami z ostrą wspinaczką, byliśmy nieco zgrzani. Taki deszczyk to naturalny zraszacz i przyjemność. Od razu człowiekowi chłodniej i bardziej komfortowo. Nie szkodzi, że czasem za kołnierz woda wpadnie. ;)) Podczas największego natężenia opadów, trafiliśmy na śliczną rodzinkę prawdziwków. Padało jednak zbyt mocno i w obawie o sprzęt, aparat schowałem i poczekałam na przejście deszczowych chmur. Później, stopniowo przejaśniało się i Słońce ponownie zagościło nad niezwykłymi lasami.

Po deszczu było jeszcze mnóstwo grzybowych emocji i wspaniałych widoków z których część prezentuję w relacji. Żeby nie przeciągać opisu wczorajszego, szalenie pozytywnego dnia, na koniec napiszę, że 20 lipca 2017 roku był u mnie jak do tej pory najwspanialszym i niesamowitym grzybowo dniem w tym roku. Górskie grzybobranie lipcowe to zupełnie inna liga w porównaniu do przeważnie bardzo robaczywych i gorących grzybobrań nizinnych. To wszystko zasługa Przewodnika z najwyższej półki – Andrzeja, który obliczył, że przeszliśmy około 25 kilometrów. Czyli mieliśmy 25 tysięcy metrów fantastycznego grzybobrania w zaczarowanej Kotlinie kłodzkiej. Darz Grzyb! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • wojek //21 lip 2017

    Witaj Paweł:)
    Tym razem to już przesadziłeś. Traktuję ten artykuł jako Twoje rycerskie wyzwanie i ja to wyzwanie przyjmuję pomimo iż:
    a) nie znam lasów w Kotlinie Kłodzkiej
    b) nie mam żadnego Andrzeja ani innego przewodnika:)
    Dla wyrównania szans zabieram ze sobą do lasu swoją Lepszą Połowę. O wynikach jakie by one nie były napiszę Ci na skrzynkę a jeśli będę miał się czym pochwalić stosowny wpis umieszczę na Grzybowie.
    Serdecznie Ciebie pozdrawiam i gratuluję Ci pięknych zbiorów.
    Ps. Wyniosłem się tydzień temu do Wielkopolski ale oprócz dużej ilości jagód nie ma w lesie nic ciekawego.

    • Paweł Lenart //23 lip 2017

      Darz Grzyb Wojtku!
      Ponieważ jestem już po lekturze Twojego maila i wpisu na portalu Marka, to pragnę Ci serdecznie pogratulować zbiorów i odwagi, bo nawet te małe górki są zdradliwe i należy je traktować z szacunkiem i rozwagą, szczególnie debiutując na ich terenie. 😉
      Serdeczności! ;-))

  • Sznupok&Tazok //22 lip 2017

    Cześć , aż oczy z orbit wychodzą . Borowiki – pierwsza klasa, i te “okoliczności przyrody” . Wiesz teraz dlaczego góry tak przyciągają . Pozdrowienia i gratulacje.

    • Paweł Lenart //23 lip 2017

      Witajcie i wielkie dzięki! 😉
      Góry = SUPER, HIPER, MEGA, ABSOLUTNY MAGNEZ! 😉
      Zakochałem się w tych terenach! 😉
      Pozdrawiam! 😉

  • wojek //24 lip 2017

    Darz Grzyb Pawle:)
    Dzięki za uznanie i gratulacje. Skoro składa je taki zawodowiec jak Ty to faktycznie poszło nam nie najgorzej:) Co do samych gór. Masz całkowitą rację. Szczególnie trzeba bardzo uważać na kierunek. To nie nizinny las! Pomylisz się i zleziesz nie z tej strony co trzeba i masz powiedzmy 10 kilometrów dodatkowo:) Co do samych szlaków górskich. Paweł tutaj nie jestem nowicjuszem zlazłem tych szlaków co nieco:) No ale co innego poruszać się oznakowanym szlakiem turystycznym a co innego chodzić “na dziko” za grzybami, ale warto było? Jak najbardziej warto. W tamtych lasach nie było nikogo, poznane nowe miejscówki, nowe okolice no i dzień spędzony na powietrzu a nie przed kompem.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    • Paweł Lenart //25 lip 2017

      BYĆ W LESIE – to sedno i najważniejszy aspekt naszej pasji. 😉