facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 06 cze, 2023
- brak komentarzy
Dziewięć godzin w złotej Bukowinie.

Dziewięć godzin w złotej Bukowinie.

W kalendarzu mamy już czerwiec, jednak powrócę jeszcze do najpiękniejszego według wielu ludzi miesiąca, jakim jest maj. Dokładnie do 30. maja, kiedy to udałem się na obejrzenie lasów Bukowiny Sycowskiej od wczesnych godzin porannych. Przyjechałem w porze, kiedy trwała jeszcze tzw. złota godzina dla fotografów i szybko uświadomiłem sobie, że w Bukowinie nie ma złotej godziny, ponieważ tu wszystkie godziny są złote.

Postanowiłem przejść przez fragment kwintesencji bukowińskiej urody, urzekających zakamarków i miejsc, które znam od 1988 roku. Miała to być wyjątkowa podróż sentymentalna i taka też była. Spojrzałem na czarujące jak zawsze krajobrazy Bukowiny, utkane w mozaikę pól, łąk, wzgórz oraz lasów i wyruszyłem starą aleją jesionową…

Soczyście podświetlona promieniami słonecznymi zieleń, delikatnych młodych liści, w doniosły sposób powitała włóczęgę leśnego, który zawsze raduje się na takie widoki. Poranek był rześki, wręcz idealny na rozpoczęcie długiej wyprawy.

Wszystko dookoła kwitnie, w pędach drzew i krzewów koncertują ptaki, ludzie po głębokim śnie, pomału rozpoczynają kolejny dzień życia w kultowej wiosce otoczonej lasami. Dzieci w szkole myślą już o wakacjach. 

Podążam najstarszym szlakiem wrocławskich grzybiarzy i jagodziarzy, który częściowo przebiega przez główną drogę, a następnie skręca w prawo. Kiedyś chodziły tędy tłumy przyjezdnych ludzi, obecnie nieliczne jednostki, podtrzymujące ducha tradycji lat 80 i 90.

Szlak ciągnie się obok największej perfumerii w Bukowinie, czyli chlewni. ;)) Swojskie zapachy szybko pobudzają każdego ziewającego i znużonego człowieka, który krząta się w jej pobliżu. ;))

Przechodzę obok oczka wodnego, z którego dochodzą dźwięki rechotu żab. Spoglądam na lustrzane odbicie starego domku. Wiele lat temu przeczekałem w nim solidną burzę. Uwielbiam te klimaty! A to dopiero początek wyprawy.

Przechodzę obok cmentarza. Ponieważ przy jego bramie nie widzę żadnego zaparkowanego samochodu, zatem jest nadzieja, że nikogo na nim nie ma. I rzeczywiście, cmentarz jest pusty, tylko pod ziemią spoczywają ciała zmarłych.

Witam stary cmentarny dąb – opiekuna dusz, strażnika spokoju na miejscu wiecznego spoczynku ludzi. Nie chcę emanować emocjami. Po prostu przyszedłem powiedzieć w myślach spoczywającym tu ludziom, że o nich pamiętam i modlę się za ich dusze.

Ich życie, dobre i złe uczynki będą rozpatrywane wysoko, żywi już im nic nie pomogą, poza modlitwą i przesyłaniem dobrych myśli. Zieleń łagodzi pustkę i melancholię.

O tej porze roku cmentarz jest… piękny. Niektórym ludziom trudno mówić o cmentarzach w kategoriach piękna, czy nawet tak je postrzegać. Ja nie mam z tym problemu i twierdzę, że stara część cmentarza w Bukowinie emanuje smutnym, ale też kojącym pięknem… 

Gdy tak wpatruję się w stare nekropolie i falującą, pełną życia świeżą wiosenną zieleń, dochodzę do wniosku, że w przyrodzie wszystko może trwać obok siebie, nawet tak odległe i pozornie inne światy.

W latach 80. i 90-tych stara paczka wrocławskich grzybiarzy/jagodziarzy, również zaglądała na cmentarz, najczęściej wracając z lasu po całodniowym zbieraniu jagód.

 Natomiast w maju, po uroczystym rozpoczęciu sezonu w sklepie u Mietka, często szliśmy do lasu, ale najpierw wchodziliśmy na cmentarz i zapalaliśmy znicz za dawnych mieszkańców Bukowiny.

To co pamiętam jeszcze z dawnych lat to dywan konwalii majowych, które zawsze rosły za ogrodzeniem cmentarza, tuż obok drogi. Rosną tu do dzisiaj. 

Za cmentarzem i ostatnimi domostwami rozpoczynają się lasy. Można skręcić w prawo, w kierunku Goli Wielkiej lub pójść prosto, w okolice leśniczówki. Ponieważ ta druga trasa jest najstarszą i jednocześnie pierwszą, jaką poznałem w Bukowinie, wybór był oczywisty, zgodnie z określeniem mojej włóczęgi jako sentymentalnej.

DĄB BEZSZYPUŁKOWY “GAJOWY”

Kieruję się w stronę jagodowego szlaku, z oddali spoglądam na wzrastający młody sosnowy las, za plecami którego widać las dojrzały. Najbardziej wyrazistym drzewem jest w nim dąb bezszypułkowy “Gajowy”.

W 2021 roku “Gajowy” został przeze mnie opisany w cyklu pereł dendroflory Wzgórz Twardogórskich i okolic: http://server962300.nazwa.pl/perly-dendroflory-wzgorz-twardogorskich-i-okolic-2021-1-dab-bezszypulkowy-gajowy-z-bukowiny-sycowskiej.html Kiedy byłem małym dzieckiem, zawsze zwracałem na niego uwagę, ponieważ był taki “inny” niż rosnące obok sosny i świerki oraz miał znacznie bielszy pień.

Ten efekt wciąż trwa. Z nieco większej odległości widać dębowego “albinosa”, który wtulił się w sosny i świerki. To jest niby tylko taki szczegół, pozornie mało istotny, ale ukazuje nam, że trzeba dokładnie oglądać lasy i wyszukiwać w nich takie perełki, które na swój sposób są unikatowe.

Za “Gajowym” drogą zaczyna lekko skręcać i zmienia się jej kąt nachylenia. Teren wyraźnie “idzie” po górę. Następne kilkanaście minut to marsz przez zielone knieje, głównie sosnowo-świerkowe.

TU JEST/BYŁ POCZĄTEK

Następnie dochodzę do bardzo ważnego dla mnie miejsca. Od głównej drogi skręcam na prawo, ale najpierw spoglądam na lasy mojego dzieciństwa, które w dużym stopniu przeobraziła gospodarka leśna. 

Zastanawiałem się, czy istnieje jeszcze zarastająca ścieżka, która prowadziła na leśne jagodowe pola. Z radością odkryłem, że wciąż jest i wciąż jest ledwie widoczna. Ktoś, kto o niej nie wie, może jej w ogóle nie zauważyć. 

 Po przejściu iluś tam metrów, rozpościerają się zacne widoki. To pierwsze miejsca, w których zbierałem jagody z ojcem i kilkoma znajomymi. Fragmenty tych lasów nadal istnieją.

Wszystko właściwie wygląda tak jak kiedyś. Dywany jagodników, stare sosny i spontaniczne młode sosenki oraz świerki. Gęsto tu, nieco ciemnawo, ale właśnie w takich miejscach rosły “bombowce”, czyli bardzo grube jagody.

Ileż wspomnień wróciło! Całymi dniami siedzieliśmy w tych miejscach, żeby naskubać wiaderko i koszyk jagód. Praca była ciężka, jednak uczyła pokory, szacunku do przyrody, wytrwałości. Dla mnie najważniejsza była możliwość pobytu cały dzień w lesie.

Nieważne, że zmęczenie łapało, ból w krzyżu lub w stawach kolanowych. Radość z przebywania w lesie wszystko koiła. To właśnie w tych lasach narodziło się wszystko. To jest/był początek. Jeżeli dożyję do starości i ktoś powie o mnie, że Lenart to dziad z sosnowego boru to trafi w sedno. ;))

Podczas wyprawy sentymentalnej obiecałem sobie, że skupię się przede wszystkim na pięknie i różnorodności lasów Bukowiny. Pozostawiłem wszelkie bolączki z dala ode mnie. W kultowych lasach jagodowych trochę się pozmieniało, wiele miejsc, które wycięto 10, 15 i więcej lat temu, powróciło do życia w sosnowym równym tętnie.

Pamiętam te wszystkie hektary z lat młodości. Często zbieraliśmy jagody w paprociach. Pod osłoną tych magicznych roślin, jagodniki dłużej trzymały wilgoć i “produkowały” grubsze owoce. I nie było w nich ani jednego kleszcza.

Biegałem i szwendałem się w każdym możliwym kierunku. Czasami, przy sprzyjających warunkach, już pod koniec czerwca można było tu znaleźć pierwsze podgrzybki brunatne. To były takie nieśmiałe, punktowe wyrzuty grzybni, która coś tam kombinowała i lokalnie darzyła pojedynczymi grzybami.

Dużo lasów z dzieciństwa wycięto, ale dużo też się odradza. Młode pędy wzorcowo pną się ku górze, nabierają jędrności i śpieszą się, aby odpowiednio zdrewnieć przed zimą. Do tego wspaniale pachną!

Tę część lasów charakteryzuje też pofałdowanie terenu. Raz jest niżej, raz wyżej, łagodnie lub stromo. To dodaje im różnorodności w przeważnie monotonnej, sosnowej jedności. Chociaż ta monotonia to tylko pozory. 

Wzdłuż dróg spotkamy tu wiele brzozowych alejek. Właśnie w tego typu alejkach, w czasach wspólnych wypraw jagodowych, często znajdowałem koźlarze pomarańczowo-żółte. Jak wiele radości wnosiły do serca młodego grzybiarza, to księgę można napisać.

Pomału kończyłem obchód po jagodowych lasach z dzieciństwa. W gęstwinie młodych odnowień naturalnych przedzierały się jelenie, których nie zdołałem uwiecznić w obiektywie. Zauważyłem, że pojawiło się więcej odnowień dębu bezszypułkowego, które na słabych glebach radzą sobie lepiej od dębu szypułkowego.

I ponownie stare, przeważnie sosnowe i lekko świerkowe bory oraz dwie brzozy. Niby niewiele, chociaż jednak wiele.

Wzdłuż dróg uwagę przyciągają stanowiska intrygującej i bardzo ładnie prezentującej się rośliny. To wilczomlecz sosnka, w Polsce uznana za chwast. Dawniej sok wilczomlecza sosnki stosowany był w medycynie ludowej zewnętrznie jako lek na brodawki, kurzajki, piegi oraz wypadanie włosów, nieumiejętne jego stosowanie niejednokrotnie prowadziło jednak do zatruć.

Przy doustnym spożyciu powoduje takie objawy zatrucia, jak: ból żołądka, krwawa biegunka, rozszerzenie źrenic, zawroty głowy, zaburzenia pracy serca, zapalenie nerek, a przy większych dawkach utratę przytomności i śmierć w ciągu 1–3 dni. A więc warto ją tylko i wyłącznie podziwiać.

W ŚWIECIE WIOSENNYCH PĘDÓW

Część wycieczki poświęciłem młodym pędom sosen, jodeł i świerków. Jak nie zachwycić się nimi, kiedy tak radośnie obwieszczają leśnej społeczności o wiosennym życiu w majowej spontaniczności.

Ponieważ z drzew iglastych numerem jeden lasów Bukowiny jest sosna, to właśnie sosna jest najbardziej pospolita i radosna w prezentacji nowych, tegorocznych pędów.

Niektóre są tak liczne, że tworzą zwarte kępy i zespoły pachnące żywicą. Zrobiło się cieplej, Słońce mocniej przygrzało, aromatyczna machina zaczęła się rozkręcać.

Także świerki nie próżnują. Chociaż jest ich o wiele mniej, nowe pędy, pokryte w całości złocistą zielenią wyglądają jeszcze bardziej zjawiskowo.

Zaraz za świerkami dał się zauważyć wyraźny kontrast między głęboką ciemną zielenią i zielenią tegoroczną, jaskrawą, intensywną, wyrazistą.

To królowa jodła. Szlachetna od korzeni po wierzchołek. Piękna, delikatna z igłami miękkimi jak aksamit. Trzy iglaki, a jaka różnorodność w budowie, ubarwieniu, kształtach i sposobie zwracania na siebie uwagi.

Ponownie młode pędy świerków za pan brat ze starymi szyszkami w częściach wierzchołkowych. Wypatrywałem je wiele metrów nad ziemią.

Teraz przechodziłem w okolicach rezerwatu “Gola”. Miałem do niego jakieś niecałe 1,2 km. Tam rosną dorodne potężne jodły, ale także poza rezerwatem spotkamy czarujące ‘Abies alba’.

I tak przez kilkanaście minut moja głowa kręciła się, a oczy oglądały leśny kalejdoskop złożony z młodych pędów sosen, świerków i jodeł. 

Następnie “zszedłem” na ziemię, pozdrowiłem przypłaszczoną na pniu jodłę, jedną ze starych drzewnych znajomych lasów Bukowiny.

Spoglądałem też na ziemię i uważałem, aby nie rozdeptać okazałych mrówek, które zapracowane, nawet nie zdawały sobie sprawy, że obok nich idzie kilkudziesięcio-kilogramowe niebezpieczeństwo. ;))

 SUBTELNOŚCI ZWIASTUJĄCE ZMIANĘ

Subtelności zwiastujące zmiany to widoczne pojawienie się innych gatunków drzew, poza dominacją sosen i świerków, tudzież brzozowych alejek przy drogach.

Wśród nich na pierwszy plan wychodzą buki pospolite, a miejscami dęby, głównie bezszypułkowe. Wszystko wskazuje na to, że przemieszczam się w bardziej zróżnicowane rewiry i knieje bukowińskiej krainy leśnej.

Stary dąb spogląda na mnie swoim zdrewniałym wyrazem twarzy i wydaje się ciut zdziwiony, że w środku tygodnia pałęta się tu jakiś człowiek. To tylko ja stary dębie. Czyli ten, co pałęta się wtedy, kiedy inni się nie pałętają. ;))

I ponowny zachwyt budzi we mnie leśna gęstwina, którą podsycają młode świerki. Nieco dalej otwarta przestrzeń po zrębie zupełnym i nowe, odradzające się pokolenie sosen, która otula starszy las.

A tak wygląda ten las w środku. Morze sosen i pływająca w nim wiosenna zieleń oraz niezliczone cienie pni drzew, ich gałęzi i konarów. W runie krzewinki borówki czarnej, które za kilka tygodni oblepią się fioletowymi skarbami. 

Mijam kolejne hektary lasów i podpatruję spontaniczne buki, wtopione w pejzaż żywicznych, aromatycznych sosen. Wreszcie spotykam jakąś kałużę i tradycyjnie oglądam w niej odbicie lasu.

Brakuje wody w lesie. Jeszcze nie ma tragedii, ale lasy są bardzo spragnione. Czekają na zbawienny wodopój i tylko tyle mogą zrobić. Cierpliwie czekać. Cierpliwość wpisana jest w ich leśną naturę.

W końcu sosnowa dominacja ulega liściastym rarytasom. Buki coraz liczniej przeobrażają sosnowy bór w liściastą buczynę. Przejście to jest płynne i dające wiele satysfakcji, bo każdy las jest piękny.

Spoglądam teraz na młode modrzewie, które inspirują się starą buczyną rosnącą w ich pobliżu, i co roku szybko przyrastają na wysokość. Zaraz obok falują pędy młodych sosen.

Za buczynami znajduje się otwarta przestrzeń. To kolejne miejsca po zrębach, na których rośnie młode pokolenie lasu i w którym wciąż tańczy samotny modrzew. Z daleka przypomina palmę i nie mi dochodzić, czy palma mu odbiła? ;))

Znajduję pierwsze grzyby, nawet nie wiem, jaki to gatunek. Są prawie wysuszone na wiór, spękane i wyblakłe. W ich pobliżu pozdrawiam kolejny dąb, którego znam od kilkudziesięciu lat i który oblepił się mchami.

Grzyby się kończą, jak i pierwsza część mojej sentymentalnej wyprawy. Teraz przejdę na drugą stronę leśnego życia bukowińskiej krainy szczęśliwości.

TUNEL

Przy tunelu zawsze dużo się dzieje. Latają ważki i motyle, czasami przejedzie pociąg, śpiewają ptaki w otaczającej buczynie, czasami ktoś przebiegnie lub przejedzie na rowerze i Lenart pogada sam ze sobą. ;))

Pod tunelem tradycyjny rytuał tupania i gadania, aby pozwolić się wygadać również leśnemu echu. ;)) Przyszedłem z lasu i idę w las. To w tym wszystkim jest dla mnie najważniejsze.

Za tunelem skręcam w lewo i szykuję się na prawdziwą ucztę wrażeń, chociaż już nazbierałem tych wrażeń tysiące. Z oddali słyszę szum wody, czuję przyjemny chłodniejszy podmuch od leśnej gęstwiny…

PRĄDNIA GOSZCZAŃSKA, STAWKI, BAGNA I BAJORKA

Namiastka górskiego potoku, wąwozu, stromego zbocza, wigoru leśnych ostępów wysoko nad poziomem morza. To Prądnia Goszczańska, która płynie kojącym strumieniem pośród kniei oraz głębi lasów Bukowiny i okolic.

To miejsce jest unikatowe i wyjątkowe w swej leśnej wspaniałości/okazałości. Kilka stopni chłodniej, powietrze przyjemniejsze, dużo cienia i tony przyrodniczej radości!

Postanowiłem przejść długi odcinek wzdłuż strumienia, aż do słynnego stawu, który nazywany jest “Tartaczkiem”. Zanim do niego dojdę, pochwalę się moimi leśnymi znajomymi.

Mam ich tu sporo. Jest buk porośnięty gęsto mchami, który gdzieś tam na pniu wypuścił młodego listka. Pręży się i wygina w rytm leśnego tańca szuwarów.

Tuż przy spadku terenu zakotwiczył się dorodny grab, a za nim dąb, a za dębem buk, który wiele lat temu stracił koronę. Teraz przyroda wyznaczyła mu nowe zadanie. Stał się spichlerzem dla wielu drobnych organizmów, ale najbardziej rozpanoszyły się na nim grzyby.

Inne buki szybują pniami ku niebu, a każdy z nich jest wyjątkowy i różni się od swojego brata. Strumień meandruje, rozlewa się w kilku miejscach, które w lecie przeobrażają się w dżunglę.

Można je oglądać tylko ze stromego stoku wąwozu, chyba, że nie straszna włóczędze kąpiel w błocku. Panuje tu specyficzny klimat i zapach. Daje się też wyczuć dziwne, bo kojące napięcie, jakkolwiek to brzmi.

Następnie mijam pierwszy staw / oczko wodne zaszyte w leśnej ciszy i głuszy. Żaby koncertują, ptaki hałasują. Wiosna wygrywa tu wspaniałe melodie!

Jeszcze bardziej niezwykłe osobliwości leśnego świata znajdują się dalej. Zaczynają się ponure olsy zalane wodą. Jakże to inny świat od kojarzonych powszechnie, pospolitych, sosnowo-piaszczystych pejzaży bukowińskiej krainy.

Wyglądają bardzo wciągająco i takie też są. Biada temu, kto będzie chciał do nich wejść. Pod taflą nieruchomej wody czają się żywioły bagien, które tylko czekają, aż nierozważna stopa na nie depnie…

Wtedy wciągnie właściciela stopy szybko i precyzyjnie, strach dopełni resztę losu nieszczęśnika. ;)) Dlatego patrz i podziwiaj bagna, ale nie zamieniaj się w kozaka i nie wchodź do niego ludzka istoto.

Pozostaw je gospodarzom terenu, którymi są m. in. bobry. Ślady ich działalności, można łatwo odnaleźć. Pomału opuszczam ponure olsy, a wąwóz ponownie zalewa się zielenią.

Na górze “powróciły” sosnowe bory, które teraz mocno kontrastują z soczystą zielenią zalanego olsu na dole. A ja już nie wiem, którym światem chcę iść dalej, bo oba bardzo mi się podobają.

W pobliżu lśni kolejne oczko wodne i to jest już początek słynnego stawu “Tartaczek”. Nazwę taką zawdzięcza zachowanym ruinom tartaku należącego do tutejszego pana. W okolicy znajduje się aż 15 zbiorników wodnych, a każdy z nich ma swoją nazwę, nawiązującą do jego historii.

Jak podają leśnicy: “Najbardziej wyjątkowy z nich jest staw Tartaczek, ponieważ to właśnie tu żyją żółwie błotne! Żółwie introdukowano w Nadleśnictwie Oleśnica Śląska kilkanaście lat temu. 48 osobników pochodziło z populacji zamieszkującej Polesie Lubelskie. Dzięki zastosowaniu oryginalnej metody doinkubowywania i hodowli żółwi, pochodzących z rozbitych i zagrożonych przez drapieżniki gniazd, wypuszczane młode były wielkością i masą ciała zbliżone do 3-4 letnich żółwi.

W ten sposób udało się zminimalizować naturalne straty, bowiem u żółwia błotnego największa presja drapieżników dotyczy jaj i młodych żółwi do ok. 4 roku życia. Prowadzone na terenie Nadleśnictwa Oleśnica obserwacje potwierdzają obecność około 58% wsiedlonych żółwi. Ponieważ jest to gatunek niezwykle trudny do obserwacji, można przyjąć, że rzeczywiste straty po reintrodukcji nie przekroczyły 30%. W ciągu 22 lat nie zaobserwowano martwych osobników.”

Źródło i więcej na ten temat: https://www.ckps.lasy.gov.pl/aktualnosci/-/asset_publisher/HTXX9aadlRBB/content/lesne-stawy-magnesem-na-turystow

Od samego rana przez całą wycieczkę świeciło Słońce. Przy “Tartaczku” schowało się na kilka minut. Niewielkie chmury odbiły się w tafli wody i moim obiektywie.

LEŚNE ZATRACENIE

Minęło 6. godzin wycieczki. Sześć złotych godzin w lasach mojego dzieciństwa, ale nie tylko, bowiem wiele miejsc odkryłem później, już jako dorosły człowiek. W lesie zapanowała południowa cisza, przerywana tylko świergotem różnych gatunków ptaków. 

Tak, jak daleko od tunelu po tamtej stronie lasów królowały sosny, tak i teraz, zanurzyłem się w sosnowym królestwie zielonych igieł. Można zauważyć pewną analogię, według której, im dalej od tunelu tym więcej sosen. Tak jest po obu stronach szlaku kolejowego.

Ale każda dusza, wyczulona na leśne subtelności dostrzeże, że lasy sosnowe po jednej i drugiej stronie różnią się od siebie i to dość znacznie. To jest jedna z tajemnic różnorodności tych terenów, pozornie podobnych do siebie.

Bardzo miłym akcentem w tej różnorodności są enklawy z domieszką buków, grabów i dębów. Wszedłem na tryb “im więcej lasu tym większe zatracenie”. Wtajemniczeni w leśną duszę wiedzą o co chodzi. ;))

Wystarczy skupisko drzew i zielona trawa na leśnym dukcie, podświetlona złocistym światłem promieni słonecznych. Resztę dopełnia atmosfera lasu, zawsze odświętna i wibrująca na najwyższych emocjach człowieka.

I kiedy idę tak zamyślony, zanurzony, zatracony i odurzony lasem, pojawia się światełko w sosnowo-świerkowo-brzozowym tunelu. Dlaczego sprawia mi tyle radości i frajdy? Las jeden wie…

Tradycyjnie podpatruję pobudzone wiosną wrzosy. Ich kępy rosnące na sypkim piachu, często na środku drogi to piękno samo w sobie.

Jeszcze kilka tygodni temu były szare, pozornie pozbawione pierwiastków życia. Teraz wiodą prym na zapiaszczonych, suchych stanowiskach, jako delegaci wiosny w skąpym runie.

Pień po ściętym wiele lat temu buku opanowały grzyby. Robią swoje i do przodu. Aby obrócić materię w nawóz dla następnego pokolenia roślin. Na drogę leniwie wypełznął padalec.

W brzezinach znalazłem jednego koźlarza pomarańczowo-żółtego, a właściwie jego mumię. Twardą, wysuszoną, gotową do namoczenia, zmielenia i dodania jako farsz do pierogów. ;))

Następnie wpadłem w dobrze rozpędzony od samego rana, jeszcze większy trans leśnego zdobywania endorfin. Jak ja uwielbiam te lasy! Czuję się w nich jak ryba w wodzie! Co tam ryba… Cała ławica ryb!

Aleje brzozowe w wiosennej odsłonie. Uroczystość na najwyższym leśnym poziomie. Pamiętam te brzózki jako kilkunastocentymetrowe badylki. Teraz wachlują i szumią mi nad rozgrzaną głową. Chłodzą ją leśną bryzą.

Mógłbym podążać nimi przez dziesiątki kilometrów, aż bym padł z wycieńczenia. Lasy Bukowiny uskrzydlają człowieka i przenoszą w inny wymiar!

Opuszczam brzozowe terytorium i udaję się w ostatnie sosnowe otchłanie podczas wyprawy. Jeszcze raz wpadam w wirujący zapachem żywicy sosnowy bór. Wszystko wygląda przepięknie, tylko jest za sucho. 

Jak bardzo doskwiera brak opadów to widać po konającej siewce buka, której nasionko wykiełkowało w surowym, nasłonecznionym i nieprzyjaznym dla siewki miejscu. Przebarwia się i usycha.

Czas odwiedzić przyjaciela, którego oko spogląda na bukowińskie lasy. Majestatyczny, dostojny, epicki i jedyny. Buk “Oko lasu”. Czuję niezwykłą więź z tym drzewem. Jego korzenie tak się ukształtowały, że w trzech miejscach tworzą idealnie miejsce, aby usiąść, oprzeć się o jego pień, zamknąć oczy i odpłynąć do krainy marzeń.

Ile drzemek sobie uciąłem w ten sposób, trudno zliczyć. Są niepowtarzalne, po przebudzeniu widzę potężną koronę drzewa i dochodzę do wniosku, że 30-sto minutowy sen pod “Okiem lasu”, skuteczniej regeneruje organizm niż trzy godziny snu w domowym łóżku.

Pomału zbliżam się do skraju lasów, czasu do powrotnego pociągu jest już stosunkowo niewiele, dlatego muszę przyśpieszyć tempo wyprawy, chociaż bez przesady. Jak mi ucieknie pociąg to poczekam na drugi i dzięki temu powłóczę się dłużej po lesie.

Przejście przez tory i jeszcze około 25-minutowy marsz przez sosnowy świat gospodarczego lasu. Liczne urokliwe, piaszczyste ścieżki i tysiące tak samo wyglądających drzew.

Ostatnie kadry, spojrzenia na las od środka i przejście do krajobrazowego specjału Bukowiny. Kończy się maj, ale zatrzymuję jego cud na dziesiątkach zdjęć.

Wiosna zdominowała panoramy i pejzaże bukowińskiej krainy. Na horyzoncie morze lasów, błękit nieba, hektary wiosennego bogactwa. Bukowina po raz kolejny czaruje. Jakież niespożyte pokłady przyrodniczej magii skrywa, którą tak obficie potrafi obdarować wędrowca za każdym razem!

Oddalam się od lasu, idę pośród kukurydzianych pól, w dole wystaje szlak kolejowy. Wszystko toczy się swoim przeznaczeniem i harmonią, którą tu widać i czuć bardzo mocno.

Zbliżam się do miejsca, w którym rozpoczęła się moja sentymentalna wyprawa. Nim minie godzina 15:30, zatoczę pełny okrąg. Dziewięć złotych godzin w Bukowinie przeminęło z lasem. Wracam z tysiącem fotografii i gigabajtami wrażeń zapisanych w głowie.

Może kiedyś napiszę książkę o Bukowinie? Czasami powracają mi takie myśli, które wykiełkowały już wiele lat temu. Kto wie, czy w starszym wieku, kiedy czasu będzie więcej i sprawność mniejsza, nie pokuszę się o opisanie Bukowiny w sposób, w jaki jeszcze nikt nie opisał. Czyli pod kątem lasów, najcenniejszych drzew, nieznanych (albo znanych nielicznym) ciekawostek, niepublikowanych historii, grzybowych tajemnic i tym podobnych klimatach. Tylko czy warto podjąć się napisania tej pożytecznej i nikomu niepotrzebnej pracy? Upływające lata i czas dadzą odpowiedź na to pytanie.

BUKOWINA NA ZAWSZE!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.